Amazing Monster Wolf's World
Obrzeża => Lasek => Wątek zaczęty przez: Nicki w Listopad 28, 2014, 20:02:38
-
Nie duży, nie mały, taki sobie lasek nieopodal łąki. Jest tu cicho, rosną grzyby i inne. Fajne miejsce jeśli lubisz spokój :)
(http://www.tapeta-las-ciezka-sosny.na-pulpit.com/zdjecia/las-ciezka-sosny.jpeg)
-
Weszła. Nikogo nie widziała więc zmieniła się w wilka. Nareszcie mogła poczuć się jak wilk, od jej pierwszej przemiany nie miała czasu na to...tyle się wydarzyło...
-
Zmieniła się w człowieka. Wybiegła.
-
Wszedłem. Rozejrzałem się. Zmieniłem się w wilka i poszedłem pospacerować.
-
Weszła zatrzymując się po chwili. Wiedziała, że ktoś za nią idzie. Wzięła głęboki oddech iw mgnieniu okna wspięła się na najbliższe drzewo. Zaczęła biec po gałęziach, w myślach powtarzając rady Dannyla, gdy ten uczył ją swobodnego biegu na drzewach. Wiedziała, że jej prześladowca biegnie po ziemi.
-
Na chwilę wybiła się z rytmu i tyle wystarczyło. Coś trafiło ją w ramię sprawiając, że spadła na ziemię. Spojrzała na swojego przeciwnika. To była rudowłosa dziewczyna. Ciri widziała ją już gdzieś wcześniej. Zerknęła na swoje ramię i zauważyła tkwiącą w nim strzałkę. Wyszarpnęła ją z ciała. Na twarzy rudej pojawił się drwiący uśmiech.
-Za chwilę się przemienisz. Ta strzałka tak działała
W oczach Ciri zaczęła narastać panika.
-
-Dlaczego?-pytanie wypowiedziane już bardziej chrapliwym głosem.
-Miałaś od niego wszystko to, o co ja musiałam żebrać. A wydałaś go na śmierć, za jakiegoś szczeniaka. Zapłacisz mi za to-wywarczała ruda.
Przyspieszone bicie serca, oddech, którego nie można złapać. Nagłe przypływy gorąca. Światło oślepia. Już po chwili zamiast białowłosej dziewczyny na ziemi siedział cicho skowycząc spory biały wilk o zielnych, nieco zamglonych oczach.
Ruda także się zmieniła.
-
Zjawił się. Tyle, że stał ukryty za drzewem. Przybył trochę za późno, by być pewnym, co się dzieje. Widział jedynie dwie wadery. Jak się domyślał, Ciri była tą białą. Postanowił chwilę poczekać i, w razie czego, interweniować.
-
Ruda nastroszyła się, by wyglądać na większą, ale Ciri już przestała być sobą. Jej wilcze "ja" przejęło kontrolę. Rzuciła się na waderę kłami rozdzierając jej bok. Odskoczyła równie szybko jak zaatakowała z zadowoloną miną krążąc wokół. Ruda zdawała się być zdumiona takim atakiem. Skowyt utknął jej w gardle. Już po chwili leżała na ziemi przygnieciona masą białego futra z kłami kłapiącymi jej nad gardłem. Kolejny wilk wyprysnął niczym strzała z krzaków. Zepchnął Ciri zadając jej głęboką ranę w lewej przedniej łapie, od barku aż do ramienia. Biała wadera przyczaiła się przy ziemi obserwując jak złoty samiec pomaga pozbierać się rudej. Rana jej nie obchodziła. Zaatakowała znowu z uporczywą napastliwością.
Logan, który przyczłapał za Connorem obserwował to wszystko ze zdumieniem.
-
Zacisnął wargi. Musi pomóc Ciri. Wyszedł zza drzewa, przemieniając się od razu.
Cicho warknął, zbliżając się walczących. Może i był ranny, ale w tamtej chwili to mu wcale nie przeszkadzało.
-
Ciri obrzuciła Connora nieprzyjaznym spojrzeniem. Jej wilcze ja, nie obchodziło kim on był. Rzuciła się na złotego. Nie zważała na swoją ranę, po prostu odciążała łapę, by utrzymać równowagę. Jej kły zacisnęły się na karku samca, zdumionego siłą takiego ataku. Próbował odpowiedziec jej podobna siłą, ale prócz kolejnej rany w okolicach pyska nic jej nie zrobił. Z lasu wypadli kolejni wilkokrwiści. Rzucili się w wir walki atakując także Connora. Ciri nadal miała przewagę mimo tego, że zarobiła coraz więcej ran. Złoty już padł, podobnie broniąca go ruda. Pozostała jeszcze dwójka wilkokrwistych.
Tymczasem Logan zauważył, że coś jest ewidentnie nie tak. Zachowanie wilczej postaci Ciri nie pasowało do ludzkiej. Zauważył porzuconą sakiewkę ze strzałkami. Jedne były niebieskie, drugie zielone. Porzucona zielona strzałka świadczyła o tym, że to ta prowadziła do przymusowej przemiany. Co w takim razie robił drugi kolor?
-
Connor nieźle sobie radził, jeśli wziąć pod uwagę, że był ranny i zmęczony. Nie pozwolił żadnemu przeciwnikowi podejść na tyle blisko, by mógł zrobić mu jakąś większą krzywdę, niż zadrapanie. Był tak pochłonięty walką, iż uszło jego uwadze dość dziwne zachowanie Ciri. Dziwne, nawet jak na nią.
-
Ciri już dokańczała pozostałych. Była porządnie ranna, ale nadal pełna sił i energii. Zamknęła kły na gardle ostatniego z przeciwników i czekała aż umilknie. Dopiero teraz zwróciła większą uwagę na Connora. Zjeżyła się. Logan widział spięte mięśnie i uświadomił sobie, że jeśli czegoś nie zrobi, to Ciri zaatakuje Connora. A to mogłoby się skończyć śmiercia obojga. Nie myśląc więcej wystrzelił niebieska strzałkę trafiając Ciri w bark. Wilczyca wydawała się zdziwiona. Jeszcze chwil a już na miejscu zwierzęcia stała dziewczyna, przerazona, o jeszcze zamglonym spojrzeniu. Krew ciekła z jej ranionego policzka, ramienia i płytkiej rany na boku. Patrzyła na walające się wokół ciała, Connora i coraz większy strach ją ogarniał. W głowie władze przejął instynkt, przestała myśleć logicznie. Nim Logan w jakikolwiek sposób zdażył ja zatrzymać rzuciła się do szaleńczej ucieczki. Dopadła najbliższego drzewa i wspięła się na nie. Dalej poruszała się już nad ziemią.
//Niah, niah. Zwiała im. I taki mam pomysł, że Connor zauważyłby, że jej sposób poruszania się, umiejętności bojowe są zbliżone poziomem i rodzajem do asasyńskich. I tak jakoś doszlibyśmy do tego, że okazałoby się, że Viri szkolił asasyn, którego Connor znał czy tylko kojarzył. Takie nawiązanie.
-
// Spoko, mi pasuje xD Tyle, że... No, dobra, never mind.
Zmienił się. Zamiast od razu zacząć gonić Ciri, zatrzymał się, zdumiony. Po pierwsze, z tą dziewczyną było naprawdę coś nie tak. To było ewidentnie widać. Po drugie... Jej sposób walki... Gdyby się bardziej temu przyjrzeć, można by zauważyć, że był podobny do jego. I paru innych osób, które Connor znał.
Spojrzał na Logana i podszedł bliżej niego.
- Co to ma być? - spytał, mając na myśli tamte strzałki.
-
Chciała jak najszybciej oddalić sie od tamtego miejsca. Lekka mżawka sprawiła, że jej ubranie stawało się coraz bardziej mokre, a przez to ciężkie. Zaczynał także odczuwać ból w zranionych miejscach, szczególnie ramieniu. Zatrzymała się dopiero kilkaset metrów dalej. Chciała ostrożnie ześlizgnąć się z drzewa, ale jej nie wyszło. Spadła z gałęzi i leżała na ziemi półprzytomna. Podniosła się dopiero po dłuższej chwili i oparła o drzewo próbując opatrzyć rany.
Logan rzucił uważne spojrzenie za dziewczyną.
-Te zielone wymuszają przemianę w wilka, te niebieskie odwracają proces. Nie mam pojęcia co wykorzystano do ich stworzenia. -mruknął chłopak chowając strzałki. Zamierzał trochę nad nimi popracować, miał talent do takich rzeczy.
-Coś z nią było nie tak, prawda? -wymamrotał mając na myśli Ciri.
-
- Jak na to wpadłeś, geniuszu? - żachnął się.
Ciężko westchnął i rozejrzał się machinalnie, wkoło. Po chwili ruszył w stronę Ciri.
- Trza by chyba się nią jakoś zaopiekować, czy pomóc - rzucił przez ramię do Logana - W takim stanie daleko nie zajedzie...
-
Logan powoli skinął głową.
-Pytanie, czy będzie akceptować tą pomoc-mruknął.-Możesz do niej iść, ja się zajmę tym.
Wskazał na ciała walające się dookoła.
Ciri tymczasem zrezygnowała z dalszego przemieszczania. Siedziała pod drzewem próbując jakoś zatamować krwawienie. Nie wychodziło jej to, ręce trzęsły się za bardzo.
-
Mruknął coś tylko pod nosem i poszedł dalej, szukać dziewczyny. W końcu zauważył ją, siedzącą pod drzewem.
- Ciri! - zawołał, zanim jeszcze zdążył podejść bliżej - Co z tobą?
-
Rzuciła mu dziwaczne spojrzenie. Trochę wystraszone, ale spokojne. Nie próbowała uciekać.
-Żyję jeszcze, jak widać-odparła rezygnując z prób zajęcia się ranami.
Wyjeła ze swojej torby tylko szczepionki, te, które podała wcześniej Connorowi i zaaplikowała je sobie. Potem po prostu oparła sie o drzewo i rozejrzała się dookoła.
-
Pomógłby dziewczynie, gdyby potrafił. Ale on w medycynie był totalnie lewy.
- Miałem raczej na myśli twoje zachowanie. Z minuty na minutę jest coraz dziwniejsze... - mruknął zmieszany, rozkładacąc bezradnie ręce. Ona wyglądała teraz tak, jakby nigdy nic takiego, jak bójka i próba zaatakowania Connora nigdy się nie wydarzyło.
-
-Ty gdy się przemieniasz, panujesz nad swoją wilczą osobowością. Ja nie do końca. Czasami nie potrafię jej utrzymać i ona wyrywa mi się. Jest agresywna i niebezpieczna. Dlatego boję się przemieniać.-powiedziała cicho zaciskając dłonie.
-Spokojnie, długo tu nie pobędę. Zaraz się pozbieram.-dodała podnosząc na niego wzrok.
-
Wiedział już wszystko, co chciał wiedzieć. Ale nadal coś go trapiło. I to chyba również wiązało się z Ciri. Po chwili udało mu się sprecyzować to uczucie: nie chciał, by odchodziła. Nie wiedział czemu, ale po prostu nie chciał.
- Nie musisz odchodzić... - rzucił, niby to niedbale, jednak po jego oczach wyraźnie widać było, że zależy mu na tym trochę bardziej, niż wskazywałby ton głosu.
Obejrzał się za siebie, jakby sprawdzając, czy nagle nie pojawi się Logan, tuż za jego plecami. W sumie wolałby, żeby sprzątanie bałaganu, jaki zostawili, trochę czasu mu jeszcze zajęło.
-
Uśmiechnęła się do niego. Po raz pierwszy bez strachu, szczerze. Sama była zaskoczona swoją reakcją. Chłopak ją intrygował, bo nadal nie potrafiła go rozszyfrować, dopasować do utartych schematów.
-Dzięki-odparła.
Po chwili rzuciła znaczące spojrzenie na miejsce obok siebie.
-Będziesz tak stał?
-
- A nie zaatakujesz mnie? - rzucił żartem i podszedł, nie czekając na odpowiedź. Usiadł po turecku obok niej.
Uświadomił sobie, że jakby popatrzyć z boku, pewnie wyglądają jak starzy, dobrzy znajomi. Nie udało mu powstrzymać uśmieszku. Przecież ich drogi się skrzyżowały tak niedawno. Sam jednak odnosił wrażenie, że od chwili pojawienia się dziewczyny nie minęło zbyt wiele czasu.
Tak samo od śmierci jego rodzeństwa. Spuścił głowę, wbijając smutne spojrzenie w ziemię.
-
-Będę grzeczna, jeśli ty będziesz trzymał łapy przy sobie-prychnęła, ale w oczach błysnęły jej wesołe iskierki.
Zerknęła na Connora.
-Co jest?-zauważyła to , że nagle stracił humor.
-
Podniósł głowę i zerknął na Ciri. Potem przeniósł wzrok gdzieś w górę, zadzierajc przy tym trochę głowę. Miał ochotę odpowiedzieć: Nic. Ale zamiast tego powiedział:
- Ostatnio straciłem siostrę, o czym już wiesz... Ale też i brata... Oni byli dla mnie najważniejsi... No i nie mam już żadnych żyjących krewnych.
Westchnął. Stopniowo zaczynał się już godzić z tym faktem, ale świeże rany nadal bolały.
-
-Znam twój ból... Wiele lat temu straciłam siostrę, później brata. Przez jakiś czas nawet winiłam Alyss za jego śmierć. Odebrano mi najważniejszą osobę. A potem zrozumiałam, że ona rozpacza nawet bardziej niż ja. Bo ja miałam wojsko, a ona nie miała nic. Dannyl był wszystkim.-spoglądała w dal wracając pamięcią do tamtych wydarzeń.
-Teraz i ja nie mam nic. Nie ma wojska, bo nie potrafię tam wrócić. Nie ma przyjacioł, zabrał ich los. Nie ma rodzeństwa. Nic... -skończył gwałtownie pochylając głowę. Nie lubiła gdy ktos mógł patrzeć na jej słabość.
-
- Więc znajdujemy się w podobnym położeniu - rzucił z gorzką ironią. Odwrócił głowę, widząc, że dziewczyna się wstydzi.
Nie śmiał jej choćby dotknąć, w geście pocieszenia, czy jedności. Obawiał się, że mogłaby to źle zrozumieć. Siedział więc tak, nie odzywając się więcej.
-
-Ta... Pytanie, jak długo. Nie bardzo potrafię się dostosować do innych. Znalezienie sobie miejsca przekracza chyba moje umiejętności-odparła podnosząc głowę.
Nie oczekiwała odpowiedzi. Zabandażowała ranę do ramieniu.
-
Znów przeniósł wzrok w jej stronę. Wziął do lewej ręki jakiś kamyczek i odruchowo zaczął się nim bawić.
- To nie masz zamiaru tutaj zostawać? - zapytał w końcu, z nutką żalu w głosie. Nie chciał, by odchodziła, bo w jej towarzystwie było mu jakoś tak raźniej.
-
Spojrzała na niego.
-Nie wiem. Chciałabym zostać. Ale... Nie mam gdzie się zatrzymać.-powiedziała odwracając wzrok.
Zaczynała lubić Connora co nie zdarzało jej się często. A już na pewno nie na początku znajomości.
-
- Tak szczerze to... Ja też nie mam mieszkania. Jakoś przez tyle czasu się o to nie zatroszczyłem... Po prostu śpię, gdzie popadnie - rzucił. Wtedy przyszło mu do głowy, że mógłby chwilowo zaproponować Ciri dom brata. Sam nie odważyłby się tam wejść. Jeszcze nie.
Nie powiedział jednak tego. Przez gardło mu nie przeszło.
Po chwili sięgnął nagle ręką do szyi, chcąc upewnić się, że dalej wisi na niej łańcuszek z dwoma kluczykami. Nie było go. Musiał go zgubić pewnie w trakcie którejś walki. Zaklął siarczyście i wstał, jak oparzony. Rozejrzał się, czy przypadkiem nie znajdzie zguby gdzieś obok.
-
-Coś zgubiłeś?-spytała unosząc brew.
-
W odpowiedzi jedynie ciężko westchnął. Przeszedł kawałek wtę i z powrotem, nie znalazłszy jednak kluczyków.
- Muszę wrócić tam i poszukać - mruknął, niezbyt zadowolony z tego faktu. Rzucił jeszcze dziewczynie krótkie spojrzenie, po czym odwrócił się i poszedł ścieżką, którą tu wcześniej przyszedł, uważnie patrząc pod nogi.
-
Spojrzała za nim. Logan tymczasem skończył zakopywać trupy.
-W przyszłości zostanę grabarzem-prychnął do siebie.
-
- To będę wiedział do kogo się udać, w razie potrzeby - powiedział Connor pojawiając się właśnie za plecami chłopaka.
- Nie widziałeś może gdzieś tu pary kluczyków, na łańcuszku? - zapytał.
-
Logan pokręcił głową.
-Nie widziałem niczego takiego.
Ciri tymczasem rozejrzała sie uważnie. Kolejnym plusem związanym z niewykrywalnością był fakt, że po przemianie w wilka, już w postaci człowieka jej organizm dużo szybciej się regenerował. Działo sie to oczywiście kosztem ogólnego samopoczucia. Czyli kilka tygodni w parę godzin.
Podniosła się widząc, że coś błysnęło w trawie kawałek dalej. Znalazła łańcuszek z dwoma doczepionymi do niego kluczykami. Może tego szukał Connor. Westchnęła ciężko i ruszyła za nim.
-Hej, nie tego przypadkiem szukałeś?-spytała podnosząc w góre dłoń z łańcuszkiem.
-
Odwrócił się w stronę dziewczyny. Oczy lekko mu zabłysnęły, kiedy ujrzał w jej ręce swoją zgubę.
- Tak, tego... - mruknął szczęśliwy, czując, że jego policzki odrobinę zbliżyły się kolorem do skrzepłej krwi, na jego twarzy.
-
Podeszła bliżej i podała mu łańcuszek. Uśmiechnęła się ciepło.
Logan prychnął cicho podchodząc do nich.
-No, koniec tych flirtów. Ciri, widziałaś wczesniej coś takiego?-powiedział rzucając wielce wymowne spojrzenie Connorowi.
Ciri spojrzała na niego oburzona pierwszym zdaniem i mimo wszystko zarumieniła się nieco. Zerknęła jednak na strzałki.
-Dannyl je robił. Lubił bawic się chemią. Z tego co wiem używał kilku rodzajów ziół. Mam gdzieś nawet dziennik z jego badaniami i wykazem ziół.-odparła.
Loganowi niemal "zaświeciły" się oczy.
-
Odebrał od Ciri łańcuszek i, upewniwszy się, że nie jest uszkodzony, założył go na powrót na szyję.
W pierwszym odruchu chciał, za ten "flirt", dać Loganowi w zęby. W ostatniej chwili powstrzymał się, zaciskając jedynie dłonie w pięści.
Chemia... To słowo zdecydowanie go odstraszało. Ciekawość była jednak silniejsza. Chętnie by posłuchał, co tam ciekawego wymyślił Dannyl. Może i nic by z tego nie zrozumiał, ale czy to ważne?
-
Pogrzebała chwilę w torbie i wyjęła lekko podniszczony zeszycik zapisany chwiejnym, nierównym pismem.
Logan chwilę przewracał kartki.
-Podejrzewam, że chemia mało wam mówi, prawda?-Logan podniósł na nich wzrok.
Ciri nawet nie udawała, że jest inaczej.
-On miał chemię, kiedy ja zajęcia z polityki.
Logan prychnął.
-To-postukał palcem w dziennik- miałoby szansę na uzyskanie wielu leków na utrapienia dręczące ludzkość. Miał za mało czasu by skończyć badania zapewne. Szkoda, że nie mam jego próbek. Do większości substancji których używał ciężko jest znaleźć zamienniki.
-
Zrobił taką minę, jaką robi ktoś, kto ewidentnie udaje, że cokolwiek rozumie.
- A tak po ludzku... Co tam jest ciekawego? - rzucił, lekko przechylając głowę na bok.
-
-Dannyl badał zachowanie krwi wilkokrwistych, gen przenoszenia i różne reakcje tego genu na zioła. Być może był blisko możliwości usunięcia wilkokrwistości.
Ciri zamrugała zaskoczona spoglądając na Logana.
-
- Usunięcia? - prychnął - Ja bym tam nie chciał. Lepiej być wilkokrwistym, niż zwykłym, nudnym, szarym człowiekiem.
-
-Wiesz... Ja... Sama nie wiem. Skoro nie potrafię nad tym panować, to stało się to tylko wadą-westchnęła Ciri ciężko.
//To czo z tym templariuszwskim wątkiem?
-
// Psze bardzo xD
Nie bardzo wiedział, co jej odpowiedzieć, ale nie miał też czasu się nad tym zastanawić, gdyż usłyszał, że ktoś go woła.
- Connor...! - owym ktosiem był Patrick, stary znajomy z Zakonu, z jego rodzinnego miasteczka. Stał, oparty o drzewo i ukryty w jego cieniu. Można było jednak dostrzec, że jest ubrany w asasyńskie szaty. Był zmęczony i ledwo łapał oddech. Widać, że zbyt mu się spieszyło, by zdążył się przebrać. Zresztą, on był i tak dość znany z tego, że bywał nieostrożny.
- Patrick? - Connor odwrócił się w jego kierunku, nieco zdziwiony - Nie miałeś się już w co ubrać?! - syknął, rzucając niepewne spojrzenia na Logana i Ciri. Błagał w duchu, by wzięli go za jakiegoś przebierańca, błazna.
- Sorry... - mruknął tamten i cofnął się trochę, znikając za drzewem. Connor podszedł do niego.
- O co chodzi?
Młody mężczyzna zdjął kaptur, spod którego ukazały się jego czarne włosy i poważna, nieco wystraszona twarz z wielkimi, piwnymi oczami i głęboką raną na policzku.
- Błagam, pomóż mi... Ścigają mnie... - wydusił z siebie.
Connor chwycił Patricka za ramiona.
- Ogarnij się. Kto cię ściga?
- Templariusze...
-
Ciri cofnęła się o krok widząc charakterystyczny strój asasyna. Zaklęła w myślach. Connor najwyraźniej go znał. Czyżby też był...? Nie to niemozliwe. Asasyni byli przebiegli i podstępni. Możliwe, że próbował ją zwieść? Chciałaby, żeby to nie było prawdą. Sama do końca nie była Templariuszką. Znała zasady Zakonu, widziała jego członków. Z tego co wiedziała, poznała tę samą wiedzę co każdy nowicjusz. Ale nie składała przysięgi.
Logan tymczasem nie skojarzył o co chodziło.
-
- Chole*a... - jęknął Connor. Znowu zerknął na szczeniaka i dziewczynę. I ponownie zaklął. Ciri się chyba domyślała...
- Ilu ich jest? - wrócił do bardziej naglącego problemu.
- Czterech... Było sześciu...
- Kiedy tu będą? - przerwał mu Connor, rzeczowym tonem, wciąż zerkając na tamtą dwójkę.
- Może dwie minuty.
- Mało czasu - westchnął Auditore i rozejrzał się. Drzewo, przy którym stali miało dość dużo liści.
- Właź tam i się ukryj - rzucił, po czym pomógł wykonać mu owo polecenie.
Wrócił do Ciri i Logana.
- Zaraz pewnie pojawi się tutaj paru ludzi. Nic im nie mówcie, błagam - powiedział ze spojrzeniem, wyrażajcym gorącą prośbę.
-
Logan skinął głową. Ciri tymczasem bezwiednie zacisneła dłoń na naszyjniku z charakterystycznym krzyżem templariuszy i wyrytym na niej imieniem jej i jej mistrza. Rzuciła za siebie uważne spojrzenie. Już obmyślała ewentualną droge ucieczki.
Logan cofnął się kilka kroków bliżej drzew i nadal przeglądał dziennik.
-
Connor:
Connor nie dostrzegł, wprawdzie, naszyjnika Ciri, ale zaczęło go niepokoić jej zachowanie. Przecież on był ranny, a jeśli wpadnie tu czterech uzbrojonych po zęby facetów i ona ich wyda... Nie miałby raczej większych szans, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że sam był bez broni.
Dalsze jego rozmyślania na ten temat przerwał szelest i nagłe pojawienie się templariuszy. Tamci przystanęli na chwilę, zaskoczeni widokiem trójki wilkokrwistych. Nie rozpoznali ich, na szczęście...
Connor udawał również zdziwionego pojawieniem się czterech mężczyzn. Jeden z nich podszedł bliżej, zatrzymując się o dwa kroki od Connora, pozostali stali w pogotowiu. Dowódca oddziału pościgowego uważnie zmierzył wzrokiem całą trójkę. Widać było, że ich opłakany stan wzbudził w nim podejrzenia. Auditore postanowił zagrać va bank. Postąpił krok naprzód i przybrał wyraz twarzy pewnego siebie herszta pierwszej lepszej bandy łobuzów.
- Czego od nas chcecie? - zapytał po chwili, twardym tonem. Zaraz jednak poznał, że źle ocenił przeciwnika. Nie udało mu się go "zdominować". Wybrał kiepską formę zagrywki. Łatwo było to poznać, chociażby po tym, że pistolet, który nagle pojawił się w ręku mężczyzny, był skierowany lufą prosto w pierś Connora.
- Spokojniej, synku. Ja tu jestem od zadawania pytań - odezwał się templariusz, głosem przypominającym z lekka rechot żaby. Connor cofnął się z powrotem, zerknąc przy tym na Ciri i Logana.
Jeśli teraz coś im się stanie, to będzie oczywiście znowu jego wina...
-
Ciri spoglądała na Templariuszy stanowczym spojrzeniem. Uparcie patrzyła na jednego z nich. Przypominał jej kogos. Tymczasem milczała. Wolała sie nie odzywać. Ostrożnie zdjęła naszyjnik i trzymała go w zacisniętej dłoni. Może jakoś jej się uda, jesli odpowiednio go wykorzysta.
Logan obserwował zaniepokojonym spojrzeniem czwórkę mężczyzn.
-
Connor:
Z lekka oblizał wargi i utkwił wzrok w broni. Gdyby udało mu się ją zabrać...
- Gdzie jest ten facet w białym stroju? - zapytał z naciskiem templariusz.
- Nikogo takiego tu nie było... - odparł Connor. Stojący naprzeciw niego mężczyzna tak szybko uniósł zaciśniętą pięść i rąbnął go w szczękę, że ten nie zdążył się uchylić i prawie stracił równowagę, przez impet uderzenia.
- Kłamiesz! Widzę to po twoich oczach! Gdzie on jest?! - wrzasnął, wściekły.
- Zostaw go! - Patrick właśnie zeskoczył z drzewa.
Templariusz zaśmiał się rubasznie.
- No proszę, proszę... Mamy uciekiniera! - rzucił irytującym tonem, po czym niemal wrzasnął - Brać ich! Wszystkich!
Pozostałych trzech templariuszy unieruchamiło Patricka, nim ten zdążył cokolwiek zrobić i podskoczyli do Ciri i Logana.
Connor tymczasem chciał się wycofywać, by móc zająć lepszą pozycję do ataku, jednak kolejny sierpowy zwalił go z nóg.
-
Zauważyła, że pewna postac odwzajemniła jej spojrzenie, a wjej wzroku zauważyła błysk zrozumienia. Mężczyzna odrzucił kaptur z głowy w chwili gdy jeden z jego "kolegów" złapał ją brutalnie za ramię.
Bez słowa podniosła wolną ręka w góre naszyjnik. Srebro błysnęło. Templariusz odsunął sie od niej rzucając spojrzenie Bellec'owi. To był właśnie mistrz Ciri.
-Puśćcie chłopaka, proszę. On nie jest w to zamieszany, nie ma pojęcia kim jesteście-wymamrotała wskazując na Logana. Chłopak został uwolniony i szybko się wycofał.
-Ciri. Nie spodziewałem sie zobaczyc ciebie w takim-pogardliwie spojrzał na asasynów-w takim towarzystwie.
Dziewczyna nie potrafiła spojrzec na Connora.
-Mistrzu...-tyle powiedziała rzucając mężczyźnie pełne uwielbienia spojrzenie.
-
Connor cicho jęknął z bólu, dalej leżąc na ziemi. Jeden z templariuszy trzymał broń wycelowaną w niego, nie pozwalając tym samym mu się podnieść.
Spojrzał na dziewczynę. W jego wzroku kryła się złość i żal. Żal do Ciri, że okazała się wrogiem i do siebie, że wcześniej tego nie dostrzegł.
Czuł się zdradzony przez osobę, która wydawała mu się bratnią duszą...
Patrick tymczasem próbował się szarpać, rzucając wkoło przekleństwami. Nic to jednak nie dawało, a jedynie oberwał parę razów, więc w końcu zaprzestał prób uwolnienia się.
Któryś z mężczyzn brutalnie podniósł z ziemi Connora, niemal w tym samym momencie związując mu na plecach nadgarstki, jakimś grubym sznurkiem.
-
Ciri odważyła się zerknąć na Connora, ale natychmiast odwróciła wzrok. Cofnęła się o krok. Bellec zauważył to spojrzenie, ale zignorował je. Machnął ręką na templariuszy, by ci zgarnęli więźniów. Ciri ruszyła za nimi, bez słowa.
-
Zwiesił głowę. Stracił wolę walki. Bo niby po co miał teraz walczyć? Dla niego to wszystko nie miało już sensu.
Już bez większego sprzeciwu pozwolił się prowadzić, w nieznanym kierunku.
________
zt
Gdzie tera?...
-
//No nie wiem... Gdzieeee?
-
// To weź ich gdzieś to którejś meliny templariuszy...
-
Ciri jakoś udało się dotrzeć tutaj. Wkrótce ślady łap zmieniły się w odciski butów. Krew nadal znaczyła jej drogę, dopóki dziewczyna nie opatrzyła rany na dłoni i ruszyła dalej. Skryła sie na małej polance otoczonej krzakami z sporym drzewem pośrodku. Osuneła się po pniu i z trudem zmusiła się do spokojnego oddechu. Kotka wyjrzała z torby. Ciri spojrzała na nią, a potem przeniosła wzrok na swoją dłoń, z krwią przesiąkającą bandaż. Nie zajmowała się ramieniem. Zdrowa dłonią dotknęła twarzy z cichym syknięciem muskając palcami sina pręgę na policzku.
-
Jednak i tu Ciri nie miała szczęścia. Któryś z templariuszy natknał się na nią i z paskudnym uśmiechem zaczął się zbliżać. Nie był wyznaczony do poszukiwań Ciri, acz wiedział, że otrzyma pochwałę jeśli ją zabije i odnajdzie dokumenty. Dziewczyna nie miała sił żeby się bronić. Walka była krótka i dość szybko znalazła się na ziemi. Zaklęła w myślach usiłując się podnieść. Powstrzymał ją kopniak w brzuch. Skuliła się i zdusiła jęk, ale niezadowolony templariusz wymierzył następny cios w to samo miejsce. I kolejny. Ciri potoczyła się pod drzewo. Spojrzała na niego z ziemi, bezsilna. Mężczyzna nadepnął na jej dłoń. Tą ranną. Ból był tak silny, że Ciri nie wytrzymała i cicho krzyknęła. Przeciwnik szarpnął ją z ziemi i przygwoździł do drzewa. Kiedy splunęła mu w twarz, wymierzył jej silny cios. Nadal trzymał ją w żelaznym uścisku z sadystycznym uśmiechem i podduszał. Jej położenie było gorzej niż kiepskie. Wyglądała też nie najlepiej. Krew ciekła jej z nosa, ust i skroni, przynajmniej na twarzy. Rany wybrudzone zostały ziemią, łącznie z tą na dłoni. Silny ból promieniował z okolic brzucha.
//Nie ma to jak bezsenna noc i wymyślanie dodatkowych ran =3
-
Trafił tu za tropem dziewczyny. Jego zdenerwowanie rosło, szczególnie od momentu, w którym wyodrębnił również silny zapach krwi. Dotarł do polany, mimo wcześniejszych ran, ostrożnie i bezszelestnie. Przez krótką chwilę obserwował to, co się działo. Mężczyzna bez wątpienia należał do tej chole*nej sekty templariuszy. Przez głowę przemykały mu najróżniejsze myśli. Obawiał się nawet, że może być to jednie pułapka. Nie zauważył jednak, ani nie wyczuł nikogo więcej w pobliżu.
Zdecydował się w końcu na działanie i zakradł od tyłu do templariusza, jednocześnie sięgając po średnich rozmiarów nóż. Facet zbyt zajęty był torturowaniem Ciri, by mógł na czas dostrzec niebezpieczeństwo. Connor, z chłodnym wyrazem twarzy i ustami zaciśniętymi w wąską kreskę, wbił mu w kark ostrze aż po samą rękojeść. Kiedy szarpnął swoją broń z powrotem, ofiara była już martwa. Wytarł nóż o ubrania trupa i schował go. Nie patrzył w tym czasie na Ciri.
-
Cofnęła się szybkim ruchem. Osuneła się na ziemię, siadając. Nawet nie próbowała wstać, była po prostu zbyt obolała. Ukryła w miarę możliwości ranną dłoń. Teraz nie było miejsca na okazywanie słabości, bo nawet Connor mógł okazać się wrogiem. Właśnie, wrogiem... Przecież jemu też mogło zależeć na tych papierach. Po to by poznać plany templariuszy i usunąć zdobytą przez Ciri wiedzę o asasynach.
Skuliła się nieco, błądząc pełnym lęku wzrokiem między nim, trupem, a skrytą za pniem torbą. Bała się, bo jednego mogła byc pewna... Ona nie da rady go zabić. Jeśliby ją zaatakował dałaby się zabić jak bezbronne zwierzątko.
-
Stał nadal niezdecydowany, co ma zrobić. Kiedy tylko Ciri przestało zagrażać niebezpieczeństwo, powróciły wcześniejsze obawy. Po której ona stronie stoi? A może działa na dwa fronty? A może jednak to nic takiego i Connor jedynie robi problem z niczego? Tą ostatnią, nieśmiałą myśl zagłuszyły inne. Przecież ostatnie porwanie... W tamtych papierzyskach były również notatki o wilkokrwistości... Jeśli jego twarz choć na moment przybrała łagodniejszy wyraz, to teraz znów spoważniał. Nie potrafił, nie mógł jej zaufać, chociaż wiedział, że nadal ją kocha. Ale czy ona jego również?... Dopiero teraz dotarło do niego, że ciągle obraca w ręce nóż. Po co? Schował go na miejsce.
Podążając za spojrzeniem Ciri, zauważył ukrytą torbę. Powoli podszedł i sięgnął po nią. Zajrzał do niej, by upewnić się, że rzeczywiście znajdują się w niej te notatki. Tak... Zamknął torbę, ale nie odłożył jej, zacisnąwszy mocno palce na jej uchwycie.
Popatrzył na dziewczynę, z zamiarem odejścia. Ale nie mógł tego zrobić. Nic nie mógł zrobić. Chciał znać prawdę, ale z drugiej strony bał się, że może nią być najczarniejszy scenariusz.
-
Spuściła wzrok. Przegrała. Postawiła wszystko na jedną kartę ale nie wyszło. Odszukała wzrokiem wciśniętą między gałęzie kotkę i uśmiechnęła się smutno. Ignorując Connora wzięła z ziemi garść piasku i rzuciła w kotkę.
-Uciekaj. No już, biegnij-powiedziała, dziwnie ochrypłym głosem.
Blanka przez chwilę wpatrywała się w Ciri zdumiona, po czym krzaki zaszeleściły i zwierzak zniknął.
Dopiero teraz dziewczyna odważyła się spojrzeć na Connora. Ale teraz już nie było w jej wzroku poprzedniej dumy, gniewu. Nawet lęku. Poddała się, może z powodu bólu, jaki sprawiały jej rany. A może po prostu dlatego, że po raz pierwszy w życiu straciła cel.
-Jeszcze czegoś chcesz?-drwina.
Otwarta drwina, bo teraz mogła sobie na to pozwolić. Gdyby miała dość sił na mówienie prawdopodobnie zasypałaby go gradem obelg.
-
// Ty... A co, gdyby tak napisać opowiadanie, na podstawie np przygód C&C? Takie prawdziwe opowiadanie, z tym, że nie dawałoby się wszystkich akcji, bo trochę za dużo by było. Nawet dość ciekawie mogłoby wyjść, a nie byłoby znowu aż tak strasznie trudno, bo możnaby posty wykorzystać.
Jej ton zdecydowanie pomógł mu podjąć decyzję. Przynajmniej tymczasową. Odwrócił głowę, wlepiając wzrok w chaszcze. Chwilę później odszedł w tamtym właśnie kierunku.
W zupełnej ciszy.
Szedł przed siebie, gdziekolwiek, nadal mocno ściskając torbę i nawet nie próbując odsuwać gałęzi, które uderzały o jego twarz i ciało. Szedł, dopóki nie natrafił na wodę. Płynęła w tym miejscu rzeka, dość głęboka. Przystanął nad brzegiem i zwiesiwszy głowę rzucił zmęczone spojrzenie na swoje odbicie w tafli wody. Zobaczył twarz człowieka, który, jak na swój wiek, bardzo wiele już przeszedł, który był już wyczerpanyżyciem i dla którego straszliwą męczarnią wydawał się każdy oddech. Wtedy usłyszał jakiś cichy szept. Ktoś lub coś zachęcało go, by wszedł do wody, tej ciemnej, chłodnej wody, dającej wytchnienie na wieki... Zrobił krok w przód. I drugi...
Nie chciał jednak tego robić. Był jeszcze zbyt młody, chciał jeszcze wszystko poukładać na przekór wszelkim przeciwnościom... Usiadł po turecku, przygarbiony, nad brzegiem. Obraz na chwilę mu się rozmazał, a potem poczuł, że jego dłonie robią się mokre i to wcale nie od wody z rzeki...
-
Odwróciła głowę. Podniosła się, by po chwili upaść na kolana, z powodu koszmarnego bólu brzucha. Udało jej się podnieść aczkolwiek zrobiła się bladozielona. Ciri stwierdziła, że najpierw trzeba zadbać o rany. Ot, instynkt medyka. Zmieniła się w wilka i ruszyła przed siebie. Starała się utrzymać jakiekolwiek tempo, ale co chwila potykała się, ryjąc nosem w ziemię. Jedyną myślą był sen. I ból, jeszcze bardziej potęgujący zmęczenie. Dotarła nad rzekę, tą samą co Connor, acz nieco dalej. Zmieniła się znowu i ostrożnie odwiązała brudny bandaż na dłoni. Zanurzyła w wodzie rękę i syknęła. Ostrożnie starała się jakoś obmyć ranę, ale kiepsko jej poszło. Skrzywiła się, uświadamiając sobie, że nie ma niczego, co mogłoby zastąpić bandaż. Z braku lepszego pomysłu urwała pas od bawełnianej koszulki. Zawiązała go. Pozostało jej tylko obmyć twarz. Zimna woda nie była najprzyjemniejsza, lecz dała jasność umysłu.
//Fajny pomysł =3
-
// Hjaaa... Szkoda tylko, że najprawdopodobniej nie zostanie zrealizowany.. xD
Shift... Odwieczne pytanie... Co ja mam teraz z nim zrobić?
-
//A nwm... Ja bym Ciri wepchła do wody... xD
Znaczy się tak mi siem przypomniała sytuacja z Lyss i Edgarem... xD
-
// No chyba nie myślisz, że miałby teraz podejść i jak gdyby nigdy nic, wepchnąć ją do wody? xD
Jeny... Ja już Edgara praktycznie zapomniałam xD I tęsknię za moim Eziem ;-; Co z tego, że stworzyłam podobną postać na innym forum? I tak dedło, ale to z resztą nie było to samo... I jeszcze Cate wcale nie daje znaku życia... Wszystko się, ku****wa sypie...
Jutro coś może napiszę, już nic teraz nie wymyślę... *ziew*
-
//Raczej tak nie myślę. Może po prostu Blanka przylezie.
Lepiej żeby sypało się forum niż życie.
-
// Wiesz coś o Cate?...
-
//Nic.
-
Lepiej żeby sypało się forum niż życie.
Zabrzmiało, jakbyś wiedziała, ale dobra tam...
-
Zabrzmiało jak chciało, nie wiem nic.
-
2 months later...
Nie wierzył w jej śmierć. Ale najprawdopodobniej dlatego, że jego umysł bronił się w ten sposób przed ponownym obwinianiem się o stratę najbliższej mu osoby. Tak czy siak, Connor jednak znowu to robił. Z jednej strony pozostawała ta cicha wiara, a może raczej nadzieja, iż to wszystko nie jest prawdą; z drugiej - chłodne podejście do rzeczywistości i składanie faktów w całość - przecież zostawił ją wtedy ciężko ranną. Zostawił ją. Ona go nigdy w takiej sytuacji nie opuściła. Nigdy... Okazał się pie*rzonym chamem, łajdakiem, egoistą... I tamte chole*ne papiery nie były ważne. To znowu jego wina! Zostawił dziewczynę, którą kochał w momencie, kiedy potrzebowała pomocy... To z perspektywy czasu. Którymś razem stwierdził gorzko, że nawet gdyby mógł cofnąć czas, pewnie wcale inaczej by nie postąpił. Zbyt dużo było wątpliwości w jego sercu.
Od tamtej pory odsunął się jednak od wszystkich przyjaciół. Chciał w samotności zmierzyć się ze swoim cierpieniem i bólem. Odtrącał każdą pomocną dłoń, które z czasem wyciągano w jego kierunku coraz rzadziej. Nikogo nie interesowało towarzystwo zamkniętego w sobie gbura. A potem pojawił się Lambert. I to trochę podniosło na duchu Connora. Może nie zaufał mu w pełni, ale przynajmniej dawał mu on nadzieję, że nie schrzanił sprawy całkowicie.
Ale tu znów był rozbity. Co by było, gdyby jednak rzeczywiście żyła? Miałby stanąć przed nią, i co? Dobrze wiedział, że nie byłby w stanie nic wydukać. Tyle, żeby chociaż dla spokoju ducha wiedzieć...
Przyszedł znów nad rzekę, bez większego celu. Po prostu czuł taką wewnętrzną potrzebę. Przyklęknął nad brzegiem i zanurzył w wodzie okaleczoną dłoń, przyglądając się jej w taki sposób, jakby zastanawiał się, dlaczego brakuje jej połowy palców.
-
Ciri tymczasem znalazła w sobie dość siły by przeżyć. Ale co to było za życie? Najpierw upozorowała swoją śmierć, bo musiała jakoś pozbyć się i ludzkiej policji i tej pochodzącej od asasynów czy templariuszy. Każdego dnia w innym miejscu, w swoich postojach zachowywała brak jakiejkolwiek ciągłości czy kolejności. Nie zostawiała śladów, chyba że jako zwierzę. Spała rzadko, podobnie z jedzeniem. Starała się nie myśleć, z tego też powodu spędzała wiele czasu w skórze wilka. Wtedy wszystko przestawało się tak komplikować, przynajmniej dla niej. Mogła postawić na instynkt.
Lambert, który przyłączył się do asasynów nie próżnował. Wiedział doskonale, że Ciri nie dałaby się zabić w tak łatwy sposób. Przecież to była Cirilla, Zguba i Jaskółka. Jego Feniks, który potrafił odrodzić się z popiołów w najmniej spodziewanym momencie. Natrafiał na fałszywe ślady, ale cierpliwie szedł za nimi.
Były nauczyciel Ciri wynurzył się z mroku, tuż obok Connora.
-Znalazłem jej obozowisko. I świeże trupy, może sprzed dwóch dni. Łowcy, pewnie na usługach templariuszy. Dodatkowo znalazłem ślady jej, świadczące o tym, że jest ranna a to miejsce które znalazłem jest jedynym nadającym się na postój, w takiej odległości. Chodź za mną-mówił szybko, jakby odruchowo ściszając głosi znów zanurzył się w ciemności.
-
Jego nagłe pojawienie zupełnie wytrąciło Connora z równowagi, ale rzeczowość wypowiedzi sprawiła, że udzielił mu się również nastrój, rodzaj jakby euforii. Nawet jeśli to kolejny fałszywy alarm - warto go podejmować choćby dla samej tej chwili.
Podniósł się i ruszył za Lambertem, częściowo pomagając sobie węchem, kiedy sam wzrok mu nie wystarczał.
-
Lambert zatrzymał się w odległości kilkunastu metrów od jasnego punktu ukrytego wśród drzew. A potem bez jakichkolwiek podchodów podszedł do małego ogniska i usiadł, w niewielkiej odległości od pnia drzewa, znajdującego się za nim. Gestem zaprosił Connora by ten usiadł obok.
-Poczekajmy. Jeśli instynkt mnie nie myli, ona jest w pobliżu.
-
Chwilę się zawahał przed wkroczeniem w krąg światła, ale w końcu to zrobił. Usiadł też na miejscu wskazanym przez mężczyznę.
Kiedy tylko spotkanie wydawało się być bardziej prawdopodobne i realne - tym bardziej jego podniecenie ustępowało miejsca przygnębieniu. Czuł, że wyrządził Ciri krzywdę. I bał się teraz choćby spróbować to wszystko naprawić.
-
Coś zaszeleściło w gałęziach. Lambert zdążył się uchylić, a już po chwili na jego miejscu zgrabnie wylądowała drobna istota owinięta w zielono-czarno-brązową bluzę i podobne spodnie. Owa istota ewidentnie była kobietą, a na głowę narzuciła kaptur, który skrywał jasne włosy. Lambert obserwował ją przez chwilę, a zielone oczy nie poddały się. Widział jak bardzo była spięta, z jaką szybkością szukała ucieczki.
-Ciri... Spokojnie. Już dobrze-zaskakująco miękki głos, jak gdyby cudem powstrzymywał się od płaczu.
Dziewczyna spięła się jeszcze bardziej i odsunęła widząc Connora. Jedną rękę trzymała sztywniej, lekko zgiętą, starając się jej nie nadwrężać. Musiała być ranna. Gdy Lambert wyciągnął dłoń w jej kierunku, spłoszona zerwała kontakt wzrokowy i dotknęła plecami chropowatej kory drzewa.
Mężczyzna posłał Connorowi jedno znaczące spojrzenie ."Nie pozwól jej uciec".
-
- Ciri... - w jego głosie ewidentnie zaznaczała się nuta smutku - Poczekaj...
Przygryzł dolną wargę, bezwiednie robiąc pół kroku w przód. Patrzył na nią nieco przybitym wzrokiem. Gdyby nie uniósł się wtedy dumą i jej pomógł...
Zerknął krótko na Lamberta, po czym znów przeniósł spojrzenie na dziewczynę.
- Przepraszam cię... Tyle chciałem powiedzieć - dodał. Musiał się do tego zmusić, ale czuł, że jest jej winien chociaż tyle. Wiedział jednak, że te dwa słowa nie są w stanie właściwie niczego wynagrodzić.
-
Zatrzymała się, wpatrując w niego zdumiona. Ale już spokojniej. Bez tego wcześniejszego strachu.
Lambert obserwował ją, z niepokojem czającym się w oczach. Nie podobało mu się to co znalazł w jej twarzy. Ten ból, nieufność.
-Zrozumiałam lekcję-zimny ton jej głosu, gdy powoli zdjęła z niego spojrzenie.
-Ciri... -trochę dezaprobaty w głosie Lamberta.
Ale ona nagle potrząsnęła głową, po czym zamarła w bezruchu.
-Ćśśś...-szepnęła.
-Słyszysz?
Nikły dźwięk kroków. Repetowana broń. Gałązki ocierające się o czyjeś ciało. Cirir kopnęła ognisko i prawdopodobnie to ją uratowało.
Chwilę później po lesie rozszedł się huk, co prawda przytłumionego, strzału. Na ramieniu Ciri wykwitła czerwona plama, a ją samą pchnęło do tyłu. W zielony oczach pojawił się błysk rozdrażnienia.
-Zostańcie tutaj, jeśli macie mi coś do powiedzenia. W innym wypadku możecie odejść i nie wracać. Jeśli teraz odejdziecie, mozliwe, że zamiast łowców, to wy staniecie się moją zwierzyną-oschły głos Ciri, po czym dziewczyna zniknęła w mroku nocy.
Teraz zapanowały całkowite ciemności, bo ognisko dawało tylko tyle światła, ile ledwo żarzące się szczapy.
Lambert bez słowa przysunał się do pnia. Nie odszedł. Miał jej wiele do powiedzenia.
-
W pierwszym odruchu mocniej zacisnął zęby i zwinął dłonie w pięści, co chwila je rozprostowując. Zdenerwowanie i rozpacz. Te uczucia ciagle w nim narastały. Raz górę brało pierwsze, raz drugie, powodując lekką destabilizację emocjonalną. Nienawidził bezradności, a tymczasem nie mógł nic zrobić. Nie mógł już nic zrobić.
Zaczął chodzić w tę i z powrotem, cały czas nasłuchując jednak uważnie najdrobniejszych szmerów i odgłosów.
-
Ciri zjawiła się po kilkunastu minutach. Las umilkł, tylko czasami słychać było podejrzane szelesty, stanowczo nie wywołane przez zwierzęta.
-Tutaj nie możemy bezpiecznie mówić-powiedziała cicho.
-Za mną.
Po tych słowach ruszyła w las, znanymi tylko sobie drogami. Chwiała się czasami, prawdopodobnie osłabiona utratą krwi. Wreszcie, rozdrażniona kolejnym potknięciem zmieniła postać i kulejąc, nieco szybciej potruchtała.
Od czasu do czasu znikała im z oczu, ale zawsze czekała, błyskając białym futrem. Lambert szedł za nią, uważnie śledząc każdy krok. Nie ryzykował okazania litości, wiedząc, że źle by to odebrała.
-
Bez słowa ruszył za tamtą dwójką, właściwie nie zastanawiając się nad tym, co robi. Szedł "na automacie" pozwalając by kierował nim instynkt... a może to "coś więcej".
Cały czas rozglądał się czujnie dookoła, chociaż, mimo świetnego, wilczego wzroku, nie mógł specjalnie wiele zobaczyć. Jedynie Ciri idącą na przedzie.
-
Ciri zatrzymała się dopiero przed rzeką. Tutaj teren delikatnie się wznosił tworząc mały klif, górujący nad płynąca w dole wodą. Ciri wzięła rozpęd i skoczyła z niego, lądując na niewielkiej wysepce, która utworzyła się przez rozdzielenie się rzeki. Lambert skoczył za nią.
Na pierwszy rzut oka, Ciri była tutaj odsłonięta. Ale drzewa i krzaki tworzyły osłoniętą małą polankę, a najciemniej przecież pod latarnią. Dziewczyna zmieniła postać na ludzką i przedarła się przez zarośla z idącym jej po piętach Lambertem.
To miejsce stanowiło najpewniej coś w rodzaju głównego obozu. Ciri wydobyła skądś małą skrzynkę. Wyjęła z niej kawałki stosunkowo czystego materiału, mała buteleczkę, strzykawkę z igłą i większą butelkę wódki.
Lambert uniósł brwi widząc to ostatnie.
-Muszę oczyścić ranę-burknęła.
-A wy możecie mówić.
Meżczyzna westchnął i spojrzał wyczekująco na Connora. Nie bardzo wiedział, jak teraz do niej mówić.
-
Zanim zrobił to, co Ciri i Lambert moment wcześniej, obejrzał się, czy nikt za nimi nie szedł. Nie zauważył nic podejrzanego, więc skoczył.
Powoli podszedł do nich. Starał się ułożyć jakąś wypowiedź, która zabrzmiałaby tak, jak trzeba, ale nie był w stanie wypowiedzieć żadnego zdania. Odrobinę krępowała go również obecność Lamberta. Stał więc tak jakąś chwilę, nim się w końcu odezwał.
- Ciri... Wstyd mi, że wtedy tak cię zostawiłem. Rozumiem, że jesteś na mnie wściekła. Masz prawo. Zawiodłem cię. I nie przyszedłem po to, by prosić cię o wybaczenie. Chciałem jedynie, żebyś wiedziała, że żałuję - przy ostatnim zdaniu ściszył głos niemalże do szeptu. I tak naprawdę, dopiero teraz, nieśmiało na nią spoglądając, uświadomił sobie, że stracił najważniejszą osobę w swoim życiu. To bardzo bolało.
-
Lambert cofnął się rozglądając dookoła. Wiedział, że ta rozmowa nie jest przeznaczona dla jego uszu.
Ciri spuściła wzrok. Po to, by Connor, nie zauważył tego w pewnym stopniu zadowolenia.
-Connor... Ja rozumiem dlaczego mnie tam zostawiłeś. Nie dałam ci wyjaśnień, niczego. A ciebie obowiązuje przede wszystkim wierność swojemu zakonowi. Nie mnie.
Na chwile umilkła zbierając myśli.
-Oboje popełniliśmy wiele błędów-Cri odwróciła wzrok.
-Nie zaufałeś mi, bardziej niż twoje odejście zabolało mnie to, że mi nie uwierzyłeś. Skrzywdziłeś mnie, to fakt. Ale dałam ci powody, żeby to zrobić.
Drgnęła niespokojnie, pod wpływem nadchodzącej gorączki.
-To nie tak, że nagle przestałam cokolwiek do ciebie czuć, ani tak, że cię wcześniej oszukiwałam. Connor... Ja nie wiem, czy będę miała dość sił, by naprawić to co zepsułam-spojrzała na niego. Nawet jeśli w zielonych oczach pojawiły się łzy, to pochyliła głowę, by on ich nie zobaczył.
-Jestem juz zmęczona. A ty... Ty powinieneś miec kogoś, kto będzie zdolny cię wspomóc. Kogoś kto nie będzie dla ciebie ciężarem... jak ja.
Musiała to powiedzieć. Po prostu już nie potrafiła udawać, że jest wściekła czy zimna.
-
// Na miejscu Lamberta uśmiechałabym się pod nosem, przynajmniej xD
Lekko go zamurowało. Bynajmniej nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Ale i tak czuł, że coś tu nie gra. Nie mógł zrozumieć jej ostatnich zdań, chociaż dobrą chwilę się nad nimi zastanawiał. Co to miało znaczyć? Że wybacza mu, ale to mimo wszystko koniec?...
Zmarszył brwi, postępując odrobinę bliżej i nieznacznie rozkładając ręce.
- Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć? To nie jest twoja wina! - w jego oczach mieszała się nadzieja i strach.
-
-Widzisz, może ty teraz myślisz chwilą, ale ja staram się przewidzieć co będzie za 5, 10 lat. Jeśli oczywiście dożyjemy-umilkła.
-
- Wybacz, tym bardziej nie rozumiem... - nic mu się nie kleiło. Co to miało do rzeczy?
Odruchowo zerknął na Lamberta, tak, jakby tamten mógł mu to jaśniej wytłumaczyć.
-
-Nie mówiłaś mu?-szybkie pytanie. Czyli wszystko słyszał.
Ciri pokręciła przecząco głową.
-No cóż, tylko ona ma prawo powiedzieć ci akurat o tym-w głosie Lamberta zabrzmiało poczucie winy.
-Ale teraz nie czas na to-dziewczyna zwróciła się do Connora.
//Jakie Ciri głupoty gada. Z ich trybem życia nigdy nie będzie na to czasu... xD
-
Jeszcze mocniej ściągnął brwi. Nie cierpiał nie rozwiązanych zagadek. I tego uczucia, kiedy było się jedynym nieuświadomionym. Zwłaszcza, że tym razem nie mogło chodzić o błachostkę.
Cofnął się o krok, by mieć ich oboje naraz w zasięgu wzroku.
Nie wiedział, co ma zrobić. Nie mógł jej zmusić do wyjaśnień, ale bał się coraz bardziej. Nie do końca potrafił to sobie wytłumaczyć, ale bał się. Te wszystkie niedomówienia z obu stron nie robiły mu najlepiej.
-
Spuściła wzrok.
-Powiem ci... później. W innych okolicznościach. Na razie lepiej pozostać w... formalnych stosunkach.
Cały czas mówiła cicho, z trudem pokonując załamujący się głos.
-
Jedyne rozsądne wyjaśnienie, jakie znalazł, to to, że Ciri chce w ten sposób po prostu wszystko zakończyć. No cóż, zasłużył sobie. Wypuścił z płuc powietrze z cichym westchnieniem, zrezygnowany.
- Więc dobrze... - powiedział, zbyt miękkim głosem, wlepiając wzrok gdzieś wysoko, w korony drzew i mocno zagryzając wargę.
Skoro to ma być już koniec...
-
-Ej, dzieciaki, nie macie pojęcia jak bardzo się oszukujecie-Lambert pokręcił głową z delikatnym uśmiechem
Ciri spojrzała na niego oburzona.
-Źle mnie rozumiesz-wstała i podeszła do Connora z niepokojem błyszczącym w zielonych oczach.
-Nie chcę krzywdzić ciebie, a tym samym siebie. Zrozumiesz, kiedy wszystko ci wyjaśnię. Ale to nie jest miejsce na takie rozmowy.
-
//Trza zrobić jakoś tak, coby ona była taka śpiąca na lekach przeciwbólowych. I w jakimś ogarniętym miejscu, bo mam pomysła... xD
-
// Naczy co? Do mnie się mówi: zrób tak i tak... xD
Spoglądał to na dziewczynę, to na faceta. Pogubił się już całkiem i jakiekolwiek próby poukładania tego wszystkiego kończyły się fiaskiem. Wyglądał wtedy niemalże, jak zaszczuty szczeniak.
Zamknął oczy i otworzył je dopiero wtedy, kiedy jako tako ustabilizował się emocjonalnie.
- No... Dobrze - nie pozostawało mu nic innego, jak na to przystać. Miał jedynie nadzieję, że rzeczywiście otrzyma te wyjaśnienia. I że jednak nie musi to być koniec...
-
//Załatw tylko ogarnięte (czyt. czyste i zamknięte) miejsce gdzie ona może sobie zasnąć i nie zostać zjedzona przez mrówki.
Ciri czuła się coraz gorzej, więc dobrnęła do drzewa i znów usiadła. Lambert spojrzał na nią i szybko podszedł bliżej.
-Ile krwi już straciłaś?
-Około litr wczoraj i półtorej dziś. Przez postrzał-pochyliła głowę w nagłym spazmie bólu, który na nowo do niej docierał.
Lambert delikatnie dotknął jej czoła. Chłodne, za chłodne.
-Ej, tylko mi nie mdlej. Trzeba cię połatać, nim się wykrwawisz, mała-mruknął cicho, tymczasowo zawiązując na wysokości ramienia bandaż, służący za opaskę uciskową.
-
// Yyy... Chata jego brata? (jej, zrymowało się xD) Dawno sprzątane nie było, ale mrówek raczej tam nie ma xD
Zbliżył się nieco do nich. Nigdy nie wiedział, co robić w takich sytuacjach, mimo, że często był ich świadkiem. Ale fakt - najczęściej właśnie to on sam je powodował. Był zabójcą - nie lekarzem.
- Chyba nie masz zamiaru tutaj tego robić? Jeśli wda się zakażenie? O ile jeszcze nie... - mruknął, w gruncie rzeczy tylko po to, by cokolwiek powiedzieć.
-
//Może być. xD
Lambert podniósł na niego wzrok.
-A znasz inne miejsce? Poza tym ona nie da rady iść.
-Właśnie że dam! Umiem chodzić-warknęła Ciri na chwilę spoglądając na nich buntowniczo.
Mężczyzna całkowicie ją zignorował, bo już po chwili spuściła głowę i napięła mięśnie.
-A ja jej nie poniosę.-dokończył.
Tymczasem z zapachu substancji wywnioskował, że musi to być mocny lek z dodatkiem morfiny. Napełnił strzykawkę i ostrożnie wkuł się w ramię Ciri, która miała ten fakt w głębokim poważaniu, bo już niemal mdlała z bólu i upływu krwi.
-
Po chwili milczenia powiedział, z miną odrobinę poważniejszą niż do tej pory:
- Znam. Niedaleko stąd jest domek w lesie - nie wdawał się w szczegóły.
- Ja mogę ją zanieść - zaoferował się. Zerknął uważnie na nią. Tym razem miał zamiar pomóc jej na tyle, na ile będzie w stanie.
-
Ciri już nie oponowała.
-Może być-Lambert mruknął i chwilę czekał, aż gęstawy płyn wniknie do krwiobiegu wilkokrwistej. Dopiero po tym wyjął igłę i odsunął się.
Obwiązał jej ranę symulantem bandaża. Z tego co zauważył kule nie utkwiły w ranie, a jedną z wcześniejszego postrzału Ciri musiała już wyjąć.
-Idźcie przodem. Postaram się zamaskować ślady-powiedział.
-
Przykucnął bliżej dziewczyny, ostrożnie wziął ją na ręce i podniósł się wraz z nią. Rozejrzał się uważnie dookoła, żeby zorientować się w terenie i obrać właściwy kierunek. Potem ruszył przed siebie, odnajdąc dobrze ukryty pomost z przewróconego drzewa, łączący wysepkę z brzegiem.
______
zt
A tak swoją drogą... Ile lat ma Lambert? xD
-
//Nie wiem tak szczerze. Około 50, może trochę mniej.
-
Krzaki z lekka zaszeleściły i w prześwicie między drzewami mignął ciemny zwierz, przypominający z wyglądu i postury sporego psa. Przebiegł jeszcze truchtem parę metrów i zatrzymał się z wywieszonym jęzorem, rozglądając się na boki. Kiedy upewnił się, że nikogo w pobliżu nie ma, zmienił swoją postać na ludzką. Teraz, opierając się plecami o drzewo, stał tam młody chłopak, piętnastoletni, o bujnej, niemal czarnej czuprynie i jasnych oczach, mających kolor będący połączeniem szarości, brązu i zieleni. Jego przykurzone i dość zużyte ubranie wskazywało na to, że był w podróży już od jakiegoś czasu.
Wyrównał oddech i ponownie się rozejrzał, zupełnie, jakby na kogoś czekał.
-
Ciche odgłosy lasu zagłuszyło intensywne dyszenie i głośny dźwięk łap odbijających się od ziemi. Czarna wilczyca z trudem pokonywała kolejne metry. Za sobą wciąż słyszała prześladowców. Huk strzału. Irina chcąc zmylić pościg zmieniła kierunek, ale dzięki temu wystawiła się na cel snajperowi. Kula uderzyła ją w miejsce niedaleko prawego ramienia, tuż pod obojczykiem. Na chwilę straciła rytm. Mimo że mogłoby się wydawać, że to wszystko naprawdę, to tak nie było. Teatr. Irina grała, chociaż jej ból był prawdziwy. Miała podejść asasynów, którzy zgodnie z danymi jakie otrzymała po zaakceptowaniu zadania, mieli znajdować się gdzieś tutaj.
Zaskowyczała krótko. Wypadła z niewielkiego wzniesienia i w skoku zmieniła się w człowieka. Szarpnęła z pleców łuk i kołczan pełen strzał. Dziwny kołczan. Miał strzały o różnych grotach i różnokolorowych lotkach. Dziewczyna w mgnieniu oka wybrała jedną z nich, po czym naciągnęła i strzeliła. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Po krótkiej chwili z gałęzi drzewa, w poszycie ciężko zwaliło się ciało. Odgłosy pościgu umilkły, a po chwili wilkokrwistą dobiegły dźwięki odwrotu.
Dopiero teraz zauważyła, że nie jest sama. Spojrzała na chłopaka ze zdumieniem. Nie puszczając łuku, drugą dłonią dotknęła krwawiącego miejsca. Szkarłatna ciecz pokryła jej palce.
-
Ryan był nie mniej zdziwiony od tajemniczej kobiety. Czekał na kogoś, ale zdecydowanie nie na nią. Kiedy pojawiła się w zasięgu jego wzroku, odruchowo cofnął się i schował za drzewo. Wyjrzał jednak zza niego, przezwyciężając strach ciekawością i ekscytacją. Nigdy nie widział jeszcze takiej "bitwy" na własne oczy, więc po prostu musiał się wychylić. I wtedy go zobaczyła.
Spróbował ocenić sytuację na tyle, na ile potrafił po treningu z Lloydem. Nie był uzbrojony. Starszy asasyn nie chciał mu nawet powierzyć na drogę ukrytego ostrza. Tamta miała w ręce łuk. Był zbyt zmęczony, by uciekać, a ona mogła nie mieć skrupułów przed zabiciem dzie... młodego człowieka. Tak jak uczył go Lloyd: nie można ufać nikomu.
Stał więc nieporuszony, wpatrując się w kobietę wzrokiem pełnym lęku, podziwu a także pewnej buty.
-
Schowała łuk wolnym ruchem. Nie chciała go "spłoszyć". Pokazała otwarte dłonie, by zobaczył, że nie ma w nich nic, czym mogłaby go zaatakować.
Syknęła bo przy tym ruchu, naruszyła ranne miejsce. Cholera, nie musieli trafiać. Strzelać na pokaz, to tak, ale żeby trafiać. Rzuciła chłopakowi czujne spojrzenie. Nie podobał jej się. Było w nim coś takiego, co świadczyło o fakcie, że gdyby miał powód i broń, mógłby ją zabić.
-Można wiedzieć, gdzie jestem? - spytała próbując wyzbyć się rosyjskiego akcentu ze swoich słów.
-
- W lesie - prychnął, zadowolony z siebie i ze swojej odpowiedzi, co wyraziło się w krótkim, wesołym błysku w oczach. Zaraz się jednak ogarnął. Co z tego, że pokazała ręce? To nic nie znaczy! Nie może jej przecież ot tak zaufać, bo nie zaatakowała go od razu. I znowu w duchu się uśmiechnął. Ciekaw był, jak Lloyd wyobrażał sobie jego asasyńską przyszłość. Sam Ryan uważał, że będzie świetnym członkiem Bractwa. Przecież nawet teraz pamiętał o tym, czego uczył się na lekcjach.
Zmierzył uważnym wzrokiem tamtą. Kim była i czego chcieli od niej ci, którzy ją ścigali? Jeśli tego się dowie, tutejsi asasyni na pewno nie będą na niego patrzyli jak na gówniarza. Ale, właśnie... Gdzie jest Lloyd? Przecież miał tu się z nim spotkać, zapoznać z okolicą... On nawet nie ma pojęcia, gdzie właściwie się znajduje! Nie mógł też z tej okazji dać innej odpowiedzi nieznajomej. Rozejrzał się ostrożnie, ale dość nerwowo. No gdzie on jest?
-
-To zauważyłam - mruknęła.
Zmarszczyła brwi obserwując chłopaka.
-Czekasz na kogoś - teraz to ona się zaniepokoiła.
Jeśli przybyłby ktoś lepiej uzbrojony od tego tu, mogłaby mieć kłopoty. Nieświadomie zrobiła krok w tył i oparła się o najbliższy pień. Zrobiła to instynktownie chcąc mieć zabezpieczone tyły.
Zaklęła pod nosem, bo znowu poruszyła rannym ramieniem. A nie miała niczego, czym mogłaby je zabandażować. Fakt, wszystkie jej rzeczy znajdowały się najpewniej w jej mieszkaniu.
-
Ha, bała się! Co prawda j e s z c z e nie było z nim jego opiekuna, ale czuł się już prawie jak pan sytuacji. Mogło to wyglądać nieco zabawnie - nastolatek bez oręża naprzeciw uzbrojonej, dorosłej kobiety, najpewniej dobrze wyszkolonej wojowniczki, pytający ją tym swoim niby beznamiętnym tonem, w którym kryła się jednak duma:
- Kim jesteś?
Teraz skupił swój wzrok na ranie wilkokrwistej - tak, widział, jak się zmieniła, chociaż zachowywał pozory, że niczego na ten temat nie wie. Może nie wyczuła w jego zapachu tej charakterystycznej nuty?... Zastanawiał się, czy to poważna rana. Może mógłby jej jakoś pomóc? Nie! Obcym się nie ufa wcale. Diabli wiedzą, kim oni naprawdę są.
-
-Irina jestem - uśmiechnęła się słodko.
Wolała na razie nie podawać ani nazwiska ani kraju.
Rozejrzała się dookoła i jej wzrok spoczął na martwym ciele leżącym pod drzewem z którego je zestrzeliła. Ruszyła w tamtą stronę ignorując narastający ból. Pochyliła się i wyrwała strzałę z ciała. Chwilę przyglądała się grotowi.
-
Mało się nie skrzywił na widok tego uśmiechu. Przypominał mu uśmiech pewnej osoby... I podświadomie ponownie nakazał ostrożność.
- A ja Mike - rzucił luźnym tonem. Kłamanie w żywe oczy to były jedne z tych lekcji, które interesowały go szczególniej. A miał ku temu talent, więc stwierdził, że wypróbuje swoje umiejętności.
Omiótł ponownie wzrokiem teren dookoła, ale tak naprawdę to i tak niewiele mógł dostrzec - drzewa.
Prawie bezwiednie zrobił kilka kroków za Iriną, dalej śledząc każdy jej ruch.
-
Przyklękła i przewróciła ciało na plecy. Chwilę badała kieszenie, całkowicie ignorując chłopaka za nią. Nie znalazła w nich nic, co mogłoby wskazywać na to, że facet był z wywiadu.
Korzystając z okazji, wyrwała z bluzy tamtego pas materiału. No cóż, jemu nie będzie już potrzebny. Ostrożnie przewiązała nim ranę.
Wiedziała, że chłopak kłamie. Przede wszystkim dlatego, że był jednym z asasynów, o których dane dostała na początku zadania.
Podniosła się i odwróciła w jego stronę z lekką drwiną w spojrzeniu. Serio myślał, że okłamywanie jej da jakikolwiek skutek? I to w temacie tak błahym jak imię. Ona podała mu swoje prawdziwe, bo sądziła, że prędzej czy później, któryś z asasynów rozpozna rosyjski akcent. Miała wiele tożsamości, a prawdziwe "Irina" już dawno stało się jednym z nich.
-
Speszył się nieco, widząc, że nie udało mu się. Zacisnął usta w wąską kreskę, z lekko urażonym wyrazem twarzy. Miał nadzieję, że Lloyd już za chwilę, już teraz się tu pojawi. Nie chciał zostawać sam z nią. Żeby chociaż miał się czym bronić - podejrzliwe spojrzenie na Irinę - w razie czego... Wrodzona intuicja podpowiadała mu, że powinien mieć się na baczności.
Mógłby wspiąć się na drzewo - w tym był niezrównanym mistrzem. Łaził po nich od małego, często po to, by ratować własną skórę. I na pewno był zwinniejszy od dorosłego. Co prawda, długa droga go zmęczyła, ale tamta była ranna... Tak, zwieje na drzewo, niech tylko ona się odwróci.
-
Zmarszczyła brwi przez chwilę oceniając kierunek.
-Boisz się mnie? - spytała spoglądając na chłopaka z delikatnym uśmiechem.
-Nie ma czego, robię krzywdę innym tylko jeśli poczuję się zagrożona. Jeśli mi nie zagrozisz - jej głos z lekko rozbawionego przyjął ton groźby - nikogo nie skrzywdzę.
-
- Nie boję się - warknął, cofając się jednak trochę w kierunku najbliższego drzewa. Coś w niej mu się nie podobało. Kim ona była? Templariuszką? Ton jej wypowiedzi utwierdził go w przekonaniu, że ona musi mieć jakieś powiązania z tym przeklętym Zakonem, bądź czymś podobnym.
-
Prychnęła.
-Spokojnie - mruknęła.
Wsunęła strzałę do kołczana. Spojrzała w las... miała wrażenie, że ktoś jej tam mignął. Odruchowo się cofnęła.
Odgarnęła z twarzy kosmyk włosów.
Westchnęła cicho. Czas wdrożyć plan szefa w życie. Z kieszeni wyjęła kawałek zmiętego papieru z naszkicowanym na nim znakiem asasynów.
-Nie wiesz może, czy są tu gdzies osoby, które mają taki znak? Używają takich ostrzy, co wyskakując z rękawów - przewróciła oczami wyciągając w stronę chłopaka kartkę.
-
Nie spojrzał nawet na kartkę, zupełnie tak, jakby jeden rzut oka na nią mógłby go zabić. Obdarzył za to Irinę takim spojrzeniem, z którego jasno wynikało, że nie ufa jej na tyle, by powiedzieć choćby słowo więcej. Czego chciała od asasynów? Ph, nic z niego nie wyciągnie!
-
Prychnęła.
-Zaczynasz mnie drażnić, szczeniaku. Mnie sie nie drażni - warknęła.
Nagle jej postawa zmieniła się. Wcześniej wydawała sie być nieco przestraszona i zdezorientowana bólem, teraz okazało się, że to wszystko było tylko grą. Fakt, postrzelili ją, ale bywała w gorszych sytuacjach.
Nadal nie wyjmowała żadnej broni, może dlatego, że potrafiłaby z nim skończyć bez jej użycia.
-
Przygryzł lekko własny język, żeby przypadkiem nie odezwać się i nie powiedzieć czegoś nieprzemyślanego. Oddech mu przyspieszył i poziom adrenaliny zdecydowanie się zwiększył.
Gdzieś z tyłu za kobietą, wiatr poruszył gałęziami drzewa. Przypomniało mu to pewien prosty trick. Zaczął powoli, dyskretnie i ostrożnie rozglądać się na boki, tak jak robił to wcześniej. Starał się, by wyglądało go w ten sposób, że czegoś lub kogoś szuka, ale "nie chce by ona to zauważyła". W końcu "dostrzegł to coś lub kogoś, mniej więcej za nią". Przez krótki moment wpatrywał się w punkt za jej plecami, delikatnie zmieniając wyraz twarzy na bardziej pewny siebie, potem szybko odwrócił wzrok "by nie skapnęła się, że ktoś może za nią być". Na jego szczęście znowu zaszeleściły tam gałęzie. Gdyby tylko dała się nabrać... Dałoby mu to chwilę...
Nagle zerwał się i czmychnął na drzewo, podciągając się na coraz wyższe gałęzie i przeskakując na następne drzewa, wybierając miejsca, gdzie było więcej liści, za którymi mógł się ukryć.
-
Spojrzała za nim krzywiąc się. I gdzie ona znajdzie następnego asasyna? Chciała zdjąć z pleców łuk, ale boląca ręka przypomniała się gdy tylko ją podniosła.
-
Przykucnął na jednej z gałęzi, uśmiechając się pod nosem. Tak! Uciekł jej! Eh... "Uciekł"... To tak, jak "stchórzył"!
Nie namyślając się zbyt długo zaczął powoli wracać tą samą drogą, którą przyszedł. Będzie ją śledził, dowie się kim jest i o co jej chodzi, jak prawdziwy asasyn...
Nagle usłyszał cichy trzask i ze zdziwieniem zauważył, że siedzi na ziemi. Chwilę później dotarł do niego ból, coraz bardziej narastający. Powstrzymał się od krzyku. Zerknął na nogę, chyba była złamana, bo nie mógł nią poruszyć. Spojrzał w górę. Jakim cudem on, mistrz wspinania się na drzewa, mógł wybrać nie tę gałąź, co trzeba i do tego spaść, w ten sposób?...
Kiedy podniósł głowę, spostrzegł koło siebie Lloyda. Ale zamiast robić mu wyrzuty, że pojawił się zbyt późno, zawstydził się jeszcze bardziej. Taki z niego, ku*wa mać, asasyn...
Lloyd pochylił się nad chłopakiem i uważnie obejrzał jego nogę. Była złamana. Cicho westchnął. Sam chciał śledzić tajemniczą kobietę, ale cóż... Nie mógł winić Ryana, że też miał ochotę to zrobić.
-
Tymczasem można powiedzieć, że myśliwi stali się zwierzyną. Irina postanowiła ich śledzić. Z tym, że pewniej czuła się na ziemi, więc naciągnęła na głowę obszerny kaptur i niem jak duch przemknęła się za asasynami. Zatrzymała się ze złosliwym uśmiechem obserwując chłopaka. No cóż, chciał ją śledzić, to teraz ma.
Martwił ją trochę ten starszy asasyn. Nie wydawał się taki głupi. Irina powstrzymała się od głębokiego westchnięcia. Ta robota nie miała być taka prosta.
-
Lloyd podniósł się na chwilę i rozejrzał się dookoła, ale nie dostrzegł Iriny. Nie był wilkokrwistym, więc nie mógł jej wyczuć. Wziął gałąź, razem z którą spadł chłopak, połamał ją i użył jako usztywnienia, związując pasami materiału, wyrwanego z własnej koszulki. Szczęście w nieszczęściu, że złamanie nie było otwarte.
Zerknął bezradnie na swojego podopiecznego. Powinien zabrać go do szpitala, ale nie mógł. Policja na pewno szukała już młodego zbiega. Nie miał innego wyjścia, jak zabrać go do któregoś z asasyńskich lekarzy. Ale tu znowu był problem. Był niemal pewien, że tamta będzie siedzieć im na ogonie. Musiał być bardzo ostrożny, chociaż nie wiedział, w jaki sposób ma się pozbyć Iriny. Łatwo nie będzie, zwłaszcza z chłopakiem na rękach. Nie mógł go przecież zostawić, w tym towarzystwie. Ryan cicho jęknął z bólu, kiedy nauczyciel go podniósł. Nie rozmawiając ze sobą, ruszyli w stronę miasta. Lloyd chciał na razie zanieść go do swojego mieszkania, liczył, że tam będzie bezpieczny, dopóki on nie sprowadzi pomocy.
Szedł powoli, młody wilkokrwisty ważył jednak swoje, a mężczyzna musiał cały czas oglądać się i upewniać, że nie zostanie napadnięty od tyłu.
_____________________
Nah, jeśli ona chce ich szybko dopaść, to powinna chyba teraz. Potem w mieście byłoby ciężko. (czytaj, nie chce mi się pisać w blokach i opisywać tej całej pierwszej pomocy, o której nie mam pojęcia xD)
-
Hej, Raisa, wymykają ci się! Zmień się wysyłamy psiaki. Trochę cie poszarpią.
Niemal podskoczyła słysząc głos w swoim uchu. Och, przecież miała tam komunikator. Potwierdziła i przemieniła się.
Po chwili usłyszała ciężki tupot łap i warczenie. Przyczaiła się przy ziemi. Wpadły na nią cztery przerośnięte kundle, wyglądem przypominające nieco pitbulla, ale lepiej owłosionego i nieco cięższego. Przyspieszyła tak, by znaleźć się sporo przed asasynami. Psy biegły za nią. Nastawiły się na nią. Wypadła na ścieżkę i tam rozpoczęła się walka. W krótkim czasie dwa psy leżały na ziemi tarzając się we własnych wnętrznościach, a resztę ktoś odwołał. Irina upadła na ziemię. Jak przez krwawą mgłę widziała zbliżającego się starszego asasyna. Zmarszczyła brwi słysząc ciche pikanie. Zaskowyczała przeciągle uświadamiając sobie, jak w bardzo kiepskim położeniu się znajduje. Ciała psów wybuchły z hukiem, a siła wybuchu rzuciła nią o najbliższe drzewo. Już przemieniona leżała na ziemi krwawiąc obficie. Jęknęła cicho usiłując się podnieść.
-
Znajdowali się już blisko, kiedy Irina rozprawiała się z psami. Widzieli to starcie spomiędzy drzew, ostrożnie podchodząc. Lloyd w ostatniej chwili przed wybuchem schował się razem z Ryanem za starym, wielkim drzewem, diabli wiedzą, skąd domyślając się, co za chwilę nastąpi.
Posadził chłopaka na ziemi i wyjrzał z kryjówki, żeby zorientować się w sytuacji.
- Trzeba jej chyba pomóc.
- Zwariowałeś? Nie wiesz nawet, kim ona jest!
- Mam nadzieję się dowiedzieć.
Ryan prychnął cicho, tak żeby jego opiekun nie zauważył. Nie ufał kobiecie w ogóle i pomysł Lloyda niezbyt mu się podobał. Może dlatego, że to on sam chciał ją "przebadać" i udowodnić, że nie jest takim nieudacznikiem, na jakiego wyszedł moment wcześniej. Tak, czy siak zaryzykował przemianę w wilka. Nie zmniejszyło to bólu, ale przynajmniej jakkolwiek mógł poruszać się o własnych siłach. Podreptał, kulejąc, za blondynem, który zdążył już skierować się w stronę rannej, oczywiście wcześniej upewniwszy się, że więcej nikogo w pobliżu nie ma.
-
Zacisnęła rękę w pięść. Widząc zbliżających się asasynów cofnęła się gwałtownie w tył, pokazowo usiłując wturlać się w jakąś jamę.
Z trudem podniosła się na klęczki, a potem, oparta o drzewo, na nogi. Spojrzała na starszego asasyna w miarę przytomnie, chociaż obraz rozmywał się jej przed oczami. Wszystko przez ból, bo na lewym przedramieniu utworzyło się solidne poparzenie. Szczęściem, gorąco nie dosięgło twarzy.
-
Lloyd, a właściwie obaj, zmierzyli ją wzrokiem, powoli podchodząc na odległość niecałych dwóch metrów. Wilkokrwisty zatrzymał się jednak pół kroku za mężczyzną, starając się cały czas utrzymywać tylną prawą łapę w tym samym położeniu.
- Kto cię ściga i czego chcesz od asasynów? - Lloyd zażądał odpowiedzi, z chłodnym wyrazem twarzy. Nawet jeśli była świetną wojowniczką, miał nad nią przewagę. Zdecydowanie był od niej starszy, więc posiadał dłuższą praktykę w walkach, był bardziej doświadczony. Do tego zdrowy i uzbrojony w ukryte ostrze i kilka innych noży, schowanych pod kurtką.
-
Irina skuliła się, jakby ją uderzył.
-Nie wiem kto i dlaczego mnie ściga. Nie pamiętam nic sprzed tego roku. Obudziłam się gdzieś gdziebyło koszmarnie zimno i zaopiekował się mną człowiek, który kazał mi znaleźć asasynów, bo jak powiedział, należy do tego zakonu. Tłumaczył mi kredo i chciał nauczyć walczyć ale okazało się że już umiem.
Między kolejnymi zdaniami robiła dłuższe przerwy a jej oczy stawały się coraz bardziej nieobecne.
-
- Kim był ten człowiek? - zapytał Lloyd podejrzliwie, głęboko skrywając fakt, iż właściwie niemal już jej uwierzył.
Ryan - wręcz przeciwnie. Z pełnym zapałem wdrażał w życie nauki, które od małego mu wpajano. Usilnie wpatrywał się w kobietę, chcąc odczytać jej ukryte intencje, dostrzeć coś, co by ją zdradziło, upewnić się, że słusznie ją podejrzewa. No i oczywiście, by móc potem przedstawić jakieś dowody, bo podejrzewał, - krótkie zerknięcie na Lloyda - że jego opiekun może się tym razem zachować mało rozsądnie.
Fakt, Irina była ładna, a nie ma co ukrywać - z tego, co wilkokrwisty wiedział, starszy asasyn do tej pory jakoś szczególnie nie oglądał się za przedstawicielkami płci pięknej, ale to chyba już najwyższy czas, czyż nie?
Do tego, dama w opałach... Ryan zaśmiał się w duszy. Irina była, hmm... trochę młodsza od Lloyda, ale chętnie spróbowałby ich zeswatać... Ekhmm... Oczywiście, gdyby nie to, że ona była podejrzana.
-
//Różnica wieku xD Trafiłaś w sedno, wiesz? Ponieważ gdyż, Irina uważająca że "miłość jest dla dzieci" chce byc dzieckiem wobec starszego od niej o 10 lat faceta, który na dodatek był jej nauczycielem przez czas treningu. I który nauczył ją zabijać. I z którym miała romans, o którym krążyły co prawda plotki, ale gdyby im go udowodniono oboje wylądowaliby na Syberii albo gorzej.
-
// A ja tam ni wiem xD
To jest tylko punkt widzenia Ryana.
-
//Bardzo trafny punkt widzenia.
-Nie przedstawił mi się. Powiedział, że to niebezpieczne, bo gdyby mnie dorwali to mogłabym go wydać. Zresztą, już po wszystkim. Zabili go - drgnęła niespokojnie, skutecznie grając poruszoną śmiercią.
Zerknęła na Ryana. Cwany szczeniak, byłby z niego szpieg. Ale jeszcze wiele treningu musiałoby być przed nim.
-
Lloyd pokiwał powoli głową. Ale musiał mieć jakieś dowody. Co jak co, ale jednak na słowo lepiej nie ufać bezgranicznie. A najlepszym dowodem byłoby ustalenie paru informacji na temat owego asasyna, który zaopiekował się nią.
- Gdzie go spotkałaś? Możesz go opisać, powiedzieć o nim coś więcej? - dopytywał.
Ryan zerknął ponownie na nauczyciela. Serio nie zauważył tego błysku w jej oczach, czy tylko udawał?
-
Uśmiechnęła się uroczo, wykorzystując kolejnego asa skrytego w rękawie. Ćwiczyła te usmiechy przez długi, długi czas.
-Sądzisz, że jeśli człowiek budzi się w jakiejs cholernej dziurze, z obcym "kimś" stojącym obok i nie pamiętając niczego z tego co przeżył, to pierwsze o czym myśli to pogoda i wygląd owego wybawcy? Nosił kaptur, taki dziwnie wycięty. Zasłaniał twarz. Średnio pamiętam co jeszcze, pierwsze kilka tygodni były niejasne.
-
Dunne zawahał się. Właściwie, nie bardzo wiedział co o tym myśleć. Owszem, taki stary, a nabrał się na jej uśmiech jak dziecko. Ba, przebywające obok dziecko nie dało się oszukać. Ale nie mógł uwierzyć w to, że Irina nie mogła nic powiedzieć na temat tamtego gościa. Nie wie, kto i dlaczego usiłuje ją zabić... Z drugiej jednak strony - znowu obrzucił ją uważnym spojrzeniem - no przecież nie dałaby się tak poharatać tylko po to, by nabrać paru kolesi. Bez przesady, to byłoby nielogiczne.
-
Milczała. Na usta cisnęło jej się pytanie "co ja mam robić?". Odpowiedź dostała po chwili.
Graj. Zrób wszystko by ci uwierzyli.
Drgnęła niespokojnie.
Ma grać? Dobrze, da im takie przedstawienie, jakiego nie widzieli od czasu... Hmm... Od jej ostatniego wypadu.
Wyprostowała się nagle, próbując przywołać na twarz całą dumę jaka jej pozostała.
-Widzę, że mi nie wierzycie. Rozumiem. Na waszym miejscu, po prostu bym siebie zabiła. Ale związała i torturowała do czasu, aż powiedziałabym z rozkazu jakiego wywiadu działam. Dam sobie radę- nawet nie mrugnęła, zdradzając właściwie cały cel misji.
Oszalałaś?!
Nie, nie oszalała. Grała. A miało być jeszcze lepiej. Przemieniła się i nieco kulejąc na poparzoną przednią łapę, ruszyła w las.
-
Ściągnął lekko brwi, spoglądając na swojego podopiecznego, niezdecydowanym wzrokiem. Szybko się jednak namyślił. Machnął na młodego wilka ręką, każąc mu czekać na miejscu, a sam ruszył śpiesznym krokiem za Iriną.
- Czekaj!
Tyle, że Ryan nie miał zamiaru być posłuszym pieskiem i zignorował polecenie Lloyda. Potruchtał za nim, uważając na złamaną łapę.
-
Wiedziała. Była pewna, że on za nią pójdzie. Przemieniła się.
-Słucham? - odwróciła się w stronę asasyna.
-
Lloyd westchnął cicho, widząc podążającego za sobą Ryana. Uparty szczeniak. A jednak tak go lubił...
Przystanął w pewnej, aczkolwiek niezbyt wielkiej odległości od tajemniczej kobiety.
- Może jednak mogę ci jakoś pomóc? - palnął, mając na myśli jej rany.
Co on, u licha, wyprawia?...
Ryan nadal nie zmieniał postaci, ale i bez tego łatwo było poznać, że nie jest zadowolony z sytuacji.
___________________
Te, zastanawiam się... Będę miała okazję pozbyć się Lloyda? xD
Byleby drama była xD
-
Milczała przez chwilę.
-Kompletnie się nie znam na medycynie, więc nie wiem, czego potrzebuję.
Fakt, nie znała się. Nikt jej tego nie nauczył, a chyba mógłby to być ważny element szkolenia.
A nie wiem. Tak szczerze, to chyba będzie okazja, bo kiedy aśki( ^^) się zorientują po pewnym czasie, to wkroczą żołnierze, których zadaniem będzie zabić Irinę. Znaczy się, oni dostali rozkaz bezwzględnego zabicia, dla niej to jest ostrzeżenie, że ma wracać. Irina im zwieje, ale będzie ranna dowlecze się do domu, gdzie będzie jej można powiedzieć rywal, którego przysłano, by zrobił jej pranie mózgu, związał i odwiózł do Rosji. Tyle, że on niezbyt ją lubi. I pranie mózgu z nim, może być bardzo bolesne. Am, no i zapomniałabym, on zrobi krzywdę Iskrze, czyli bratanicy Iriny, która przyprowadzi ją ranną do domu.
Bo dziewczyna zwiała z kolejnego domu dziecka w Rosji i przyjechała szukać Iriny. A Irina wpadnie na pomysł, że Iskra może zaprzyjaźnić się z Ryan'em, co znacznie ułatwiłoby jej misję.
-
Debil. Przecież on sam też się nie znał. Tyle o ile. Zerknął znowu na Ryana. Miał zamiar zadzwonić po swojego znajomego lekarza, również asasyna, by ten jakoś poskładał mu złamaną kość. Może przy okazji obejrzałby także Irinę? Nic złego nie może się przecież stać. A Zakon stworzony został w końcu, by pomóc ludzkości, czyż nie? W takim razie drobny dobry uczynek nie byłby wcale nie po drodze. W ten sposób próbował zagłuszyć głos rozsądku, który coraz głośniej domagał się, by Lloyd zostawił w diabły facetkę i dał sobie z nią spokój.
- Mój znajomy jest medykiem - bąknął.
Ryan wydał z siebie ciche, ostrzegawcze warknięcie. Wlepił niemal mordercze spojrzenie w Irinę. Jakim cudem udało jej się tak okręcić go sobie wokół palca, w tak krótkim czasie?
___________________
Dobre by było, gdyby potem, po śmierci Lloyda, znalazł się dla młodego "nowy nauczyciel". Wisz, co by go "reedukował", naczy miał za zadanie przeciągnąć na stronę wywiadu. Oczywiście dbając o to, by w międzyczasie nie uciekł (co i tak oczywiście by zrobił xD). Przykładowo Irina.
-
W podziękowaniu posłała asasynowi uśmiech.
-Dzięki - powiedziała cicho - Ale twój uczeń chyba niezbyt mnie lubi. Nie chcę się, no wiesz, narzucać.
Ou, Irina w roli nauczycielki. To byłoby zleceniem zabójstwa na Ryan'a.
xD
-
// Ajj... Czemu utrudniasz zadanie? "Uczeń"?
xD
Byłyby ciekawie xD Im więcej kuku, tym lepiej xD
W końcu i tak wykorzystałby sposobność, żeby uciec. A potem nwm.
-
//Ona by mu psychikę rozwaliła. Przeciez, gdy ona trenowała to rozwaliła sobie pół brzucha, by jej nauczyciel - kochanek był z niej dumny.
-
// A co za różnica, czy to będzie kuku fizyczne, czy psychiczne? xD
Powiedz lepiej, że Ci to do wizji ni pasi.
Nah, Lloyd ma nie zauważyć, że Irina użyła słowa "uczeń"? I tak wyszedł już na kretyna xD
-
//Może zauważyć, relacja nauczyciel - uczeń jest wyczuwana przez Irinę. Ona to po prostu wyjaśni, czarując Lloyda spojrzeniem.
xD
Mi to nawet pasi, jeszcze Iskierka sie z nim zaprzyjaźni i będzie ogey.
-
// Dobra, jakoś się go zmusi, żeby to kupił xD
Spoko, ale trochę to może potrwać xD
- To nic - mruknął, uciszając szczeniaka spojrzeniem i tonem głosu. Nagle jakby doznał olśnienia. Zmarszył brwi, nieznacznie poprawiając (niby odruchowo obciągając) kurtkę, żeby w razie czego mieć łatwiejszy dostęp do ukrytych pod nią noży.
- Skąd wiesz, że on jest moim uczniem?
-
-To proste, jest od ciebie młodszy, kiedy zapytałam się, czy na kogoś czeka, zrobił się zadowolony, że będzie miał nade mną przewagę liczebną. Nie jest do ciebie podobny, więc nie możesz być jego ojcem - stwierdziła z lekko rozbawioną miną.
-
Lloyd nieco się zmieszał, ale Ryan nadal nie wierzył kobiecie w ani jedno jej słowo.
- No dobrze - Dunne wyluzował i nie zważając na niemy już protest wilkokrwistego, wyciągnął telefon i zadzwonił do owego lekarza. Wyjaśnił mu w dość lakonicznym stylu o co chodzi i umówił się na spotkanie.
- Zjawi się za godzinę w pobliskiej leśniczówce - rzucił - Ryan, dasz radę iść?
Zapytany jedynie dumnie uniósł łeb i pokuśtyka przed siebie. Zaraz jednak się zatrzymał, z podkulonym ogonem, zdawszy sobie sprawę z faktu, że nie ma pojęcia, w którym kierunku się udać.
-
Spojrzała na Ryana. Po chwili wahania również się zmieniła. Dzięki temu w nie sprawiała sobie bólu w poparzonym i postrzelonym barku.
Sprawdziła stan pozostałych części ciała, żeby nie przekonać się w połowie drogi, że nie może iść.
-
Lloyd zaśmiał się krótko.
- Tędy - wskazał ręką, po czym ruszył we wskazanym przez siebie kierunku.
Ryan poczekał, aż Irina pójdzie za jego opiekunem. Nie chciał jej mieć za sobą. Poszedł jako ostatni.