Siedzi przy stole. Niewysoka dziewczynka, o białych włosach. Drży. Zielone oczy wlepiają się w mężczyznę siedzącego naprzeciw, po drugiej stronie stołu, który nie wydaje się dla niego żadną przeszkodą. Mężczyzna ma równie zielone oczy co dziewczynka. Ojciec. Sięga po kolejny kieliszek brudno brązowego napoju. Na stole stoi talerz z jedzeniem. Obok, przy kuchni krząta się kobieta o białych włosach. Matka. Udaje, że nie widzi, co się dzieje z córką. Mężczyzna burczy coś o podaniu mu chleba. Dziecko rzuca się przez stoł, jakby to miało uratować mu życie. Potrąca przy tym szklankę mleka, która upada, roztrzaskuje się z głośnym hukiem. Dziewczynka trzęsie się jeszcze bardziej, zamiera w bezruchu. Ojciec, niby to spokojnie, ale z szybkościa wstaje od stołu i ściąga dziewczynkę za kark, jak małe kocię i całą siłą rzuca nią o podłogę. Potem kopie. Mała zwija się w kłębek, nie próbuje unikac ciosów. Nie płacze, bo krew zalewa jej usta. Krzyk. "PRZESTAŃ!". Białowłosa dziewczyna stoi w drzwiach. Ma na sobie charakterystyczną szatę asasyna. Na jej twarzy maluje sie wściekłość. Obok niej stoi młodszy chłopak, o tym samym kolorze włosów i oczu. Spogląda na siostrę, na to małe dziecko, lezące na podłodze w absolutnym bezruchu. Ojciec obraca sie w stronę najstarszej. Matka tylko patrzy, nie reaguje. "Na co się gapisz, wiedźmo!" Obelga rzucona w stronę najstarszej. Ta wydaje spokojne polecenie bratu "Dannyl, zabierz stąd małą". Chłopiec podchodzi do chlipiącego na podłodze kłębka i ostrożnie go podnosi. Mężczyzna nie reaguje, bo widzi lufę pistoletu wymierzonego w jego głowę. Chciałby powiedzieć, że jego córka nie jest w stanie tego zrobić. Ale w zielonych oczach widzi tylko determinację. Dannyl wychodzi z pokoju. Dźwięk strzału. Krzyk matki. Trzaśnięcie drzwi. Ciemność.
Ciri zaczęła tracić kontrole nad transem, w który sie wprowadziła. Nie potrafiła się wydostać, ciemność ją ogarniała, dusząc fragmentami wspomnień, jak ten powyżej, wspomnień, których wolałaby nie oglądać nigdy więcej. Zapadła się głębiej i głębiej. Ciri juz wie, że bez wyraźnego bodźca z zewnątrz nie poradzi sobie z wybudzeniem się. By nie marnowac sił, poddaje się temu, próbując jakoś ocalić nadwątloną psychikę.