Machał nogami, uderzając nimi przy tym o marmurowy murek, otaczający basen fontanny, na którym właśnie siedział.
Czekał.
Wyglądał strasznie. Zresztą jak każde dziecko ulicy. Jego jeansy całe były podarte i poprzecierane, bluza uwalana w błocie i kurzu, buty podziurawione. Nieco przydługie, tłuste włosy układały się jak chciały. Brud spod paznokci i charakterystyczny zapach, jakim przesiąknął, śpiąc czasem w melinach, wśród innych bezdomnych oznajmiały, że od dawna nie widział wanny, czy prysznica. Tylko plecak wydał się być w lepszym stanie. Uważał na niego. W końcu musiał mieć w czym nosić swoje drobiazgi.
Minęło jakieś półtora miesiąca, odkąd skutecznie udawało mu się unikać Lloyda. Swoją drogą, dziwne, że taki asasyn nie potrafił znaleźć jednego, zbuntowanego szczeniaka. Cóż, może go... Nie szukał...?...
Czekał na tamtego tajemniczego człowieka. Nie miał pojęcia, czemu mu uwierzył, ale jakoś tak wyszło. Nie to, żeby od razu się z nim zbyt spoufalał. Był ostrożny.
I za chwilę powinien się tu gdzieś pojawić. Miał wyjaśnić Ryanowi jeszcze parę spraw.
Rozejrzał się dookoła. Nikogo nie zauważył, nawet zwykłych przechodniów. O tej porze zawsze były pustki.