Po opuszczeniu mieszkania Lloyda zrozumiał, że właściwie nie ma dokąd pójść. Trudno. Zaczął się szwendać po mieście uważając, że w tej zakichanej dzielnicy nikt nie zgarnuje małolatów za to, że włóczą się po nocy.
Świeże, chłodne powietrze i poczucie wolności nieco go uspokoiły, a nawet sprawiły, że w jego głowie pojawił się cichutki głosik szepcący, że może niepotrzebnie zaatakował opiekuna. Nie, zasłużył sobie za t a k i e bratanie się z wrogiem.
Westchnął. Najchętniej uciekłby od tej pierniczonej cywilizacji do lasu, ale nie wiedział, w którym kierunku ten się znajduje. Z braku lepszego rozwiązania, na wpół świadomie, skierował swoje kroki w stronę okolicy, gdzie mieszkała Iskra. Kiedyś chyba wspominała gdzie mieszka, ale nie podała konkretnego adresu. Łaził więc między blokami dopóki nie odeszła go na to ochota. Przykucnął w miejscu, gdzie światło latarni ulicznej nie sięgało, opierając się o ścianę jakiegoś budynku i przymknął oczy.