Kiedy udało im się powalić go na ziemię, nieco zdziwiona trudem, z jakim przyszło to dość silnej i dobrze odżywionej jak na tutejsze standardy bandzie, zeskoczyła zgrabnie z dachu na barierkę, a potem na ziemię.
- Dość - nie krzyczała, ale i tak wszyscy na chwilę zatrzymali się, by utkwić oczy w sylwetce Fox.
Nie odsunęli się, bo im nie kazała, tylko nadal przytrzymywali go przy ziemi. I tyle, skończyli z biciem. Chociaż Fox miała pewność, że chcieliby dokończyć katowanie obcego. Jej autorytet był nadal na tyle silny, by nie podważyli rozkazu.
Podeszła bliżej spoglądając na powalonego.
- Jesteś obcy - powiedziała to takim tonem, jakby miało to oznaczać "jesteś wrogiem" - I nie powinno cię tu być.
- Ledwo przyszedłeś, a już się w coś wplątałeś. Jak widzisz, to nasze miejsce. My tutaj dowodzimy, konkretnie ja i paru moich kolegów. Wołają na mnie Fox i tą nazwę powinieneś zapamiętać.
Pochyliła się, niemal uklękła obok niego. Posłała mu uśmiech, jakkolwiek drwiący, tak całkiem ładny.
- Nie chcę cię zabijać, więc nie zjawiaj się tu więcej.
Podniosła się i odsunęła o kilka kroków.
- Przeszukajcie go.
Jeden z nich, o lekkiej budowie i jasnych, brudnych włosach, najmłodszy, pochylił się i zaczął szukać czegoś wartościowego, szybkimi pewnymi ruchami, które świadczyły o tym, że to nie był jego pierwszy raz. Znalazł woreczek i zerwał go z szyi i podał Fox.
- Wezmę to sobie. W zamian, oni nie skrzywdzą cię... trwale - jej głos, byłby miły dla ucha, gdyby nie kpina.
Oddaliła się szybko, zwinnym ruchem wspinając się na dach pobliskiego budynku, obdarzając chłopców długim, przyzwalającym spojrzeniem.
Rozprawili się z nim szybko, sfrustrowani tym, że ona nie dała im go zabić. Zniknęli w jednej z wielu uliczek, śmiejąc się i przepychając.