Skinęła głową, wychodząc na korytarz. Szła przodem, skręcając mnóstwo razy, niemal jak w labiryncie. Korytarze były w większości puste, wilkokrwiści nie zjawiali się często.
Ciri zawahała się po raz pierwszy, gdy napotkali rozwidlenie. Zmarszczyła brwi i wybrała lewą odnogę, która, jak się okazało, prowadziła do czegoś w rodzaju szpitala. Pchnęła drzwi, wchodząc do pomieszczenia z kilkoma krzesłami. Na jednym z nich, niezadowolona miną siedział Logan, a ciemnowłosa kobieta majstrowała zakrwawiona szmatą przy jego plecach. Kobieta okazała się młoda dziewczyną, młodszą nawet od Logana. Zadrżały jej ręce i rzuciła przybyłym spłoszone spojrzenie.
- Co ci jest? - zapytała Ciri, bez wstępnych powitań z naturalną ciekawością medyka.
- Wpadłem w stado rozjuszonych kotów.