Przechodząc przez próg zerwał dość energicznym ruchem opaskę z oczu. Ha, jeśli oni myślą, że nie będzie wiedział, jak tu dotrzeć, to grubo się mylą. Po pierwsze - liczył i zapamiętał każdy krok, po drugie - w końcu był wilkokrwistym. Słuch i węch wystarczały mu niemal za wzrok, który zresztą i tak, od kilku miesięcy, był trochę ograniczony. Nie widział na prawe oko.
Przyszedł sam. Początkowy plan przewidywał, iż wysłanych zostanie dwóch asasynów. Ale nagle wszystkim uprawnionym do tego, czyli posiadającym odpowiednio wysoką rangę, wypadło coś bardzo ważnego, albo stan zdrowia nie pozwalał im na reprezentowanie interesów Zakonu. Tyle, że Connor dobrze wiedział, o co tak naprawdę chodziło.
Po dziwnym zniknięciu Ciri próbował ją odszukać, w jakikolwiek sposób jakoś się z nią skontaktować. Zapadła się jednak jak kamień w wodę. Stracił wszelką nadzieję. Tylko zbiegiem okoliczności nie zaćpał się na śmierć. Zamknął się w sobie całkowicie. Potrafił tygodniami do nikogo się nie odezwać słowem. Był iście nie możliwym do zniesienia. Ostatni najwierniejsi przyjaciele w końcu również odwrócili się od niego. Był dość okrutny wobec przeciwników. Zwyczajnie się na nich wyżywał. Stał się ich postrachem. Prawdopodobnie tylko z tego powodu nadal należał jeszcze do Bractwa. Na misjach wogóle nie dbał o własne bezpieczeństwo. Dlatego odnosił zwycięstwo za zwycięstwem. Ale również dzięki temu zmniejszyło się pole jego widzenia.
Dźwięk zatrzaskiwanych za nim drzwi pomógł mu powrócić do teraźniejszości. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Na koniec skupił wzrok na osobach przy biurku. Serce zabiło mu mocniej, ale nie był w stanie określić uczucia, które wzięło górę. Jakże miałby nie rozpoznać tych białych włosów, ślicznych rysów twarzy... Przygryzł nieznacznie wargę, dawnym zwyczajem i... Nie ruszył się z miejsca, nic nie powiedział. Ciri. Tyle czasu jej szukał, tyle nacierpiał się przez jej zniknięcie. A teraz, po roku, znów pojawiła się w jego życiu.